MAKEUP MENU: Kosmetyczni ulubieńcy ostatnich miesięcy


Wczoraj dałam Wam możliwość aktywnego wyboru tego, co dziś opublikuję na blogu. Tak się przydarzyło, że najbardziej zainteresowało Was MAKEUP MENU z kosmetykami, po które ostatnio sięgam najchętniej. Ostatni post był mocno nastawiony na wiedzę o Insta, a dzisiaj porozmawiamy sobie o kosmetykach. 

Lato, to dla mnie koszmar. Nie lubię go i nie przekonują mnie teksty w stylu "od tego jest lato, żeby było gorąco". Nie, latem powinno być ciepło, ale no cholera jasna bez przesady! Wszystko jestem w stanie znieść, nawet fakt że pocę się tysiąc razy bardziej niż normalnie, a makijaż spłynie, choćbym nie wiem, jak się starała. Nie zniosę jednak faktu, że jak każdy alergik, męczę się wtedy niemiłosiernie. Po prostu, brak mi świeżego powietrza, bez pyłków, kurzu i innych takich. 

Dlatego o tej porze roku sięgam raczej po makijaż w stylu "prawie nic". Im mniej bowiem mam na skórze, tym lepiej dla mnie. I tym mniej boli mnie serce, gdy wszystko spływa, bo nie ma  aż takiej tragedii, jak w przypadku makijażu w stylu "full on". Stawiam na cienkie warstwy, dobry puder i brązowo-złote odcienie na skórze. W końcu jakoś trzeba poudawać, że ma się choć odrobinę opalenizny. 



Na twarzy ukochałam sobie ostatnio połączenie trzech produktów. Przede wszystkim bazy pod makijaż marki BECCA, która delikatnie rozświetla i pozostawia skórę niezwykle promienną. Następnie wyrównuję koloryt mojej twarzy przy pomocy taniego, aczkolwiek naprawdę dobrego podkładu marki Catrice 24h MADE TO STAY. Jest bardzo lekki i niewielka ilość pozwala mi na uzyskanie efektu średniego krycia. Udaje mi się w ten sposób pozbyć zaczerwienień i przebarwień, które posiadam. Przy okazji produkt jest matujący, więc idealnie spisuje się o tej porze roku. Całość przypudrowuję moim ulubionym pudrem Laura Mercier. Niestety, tak go pokochałam, że aż mi się skończył, dlatego jak tylko wykończę któreś z moich miliardów innych otwartych pudrów sypkich, skuszę się na kolejne opakowanie Laury, która według mnie jest niezastąpiona. Po prostu ideał. 
Tak przygotowana baza spisuje się u mnie najlepiej i trwa najdłużej. 


Na policzki ląduje oczywiście przede wszystkim ukochany róż NARS w kolorze Bumpy Ride. Naprawdę jeszcze Was do niego nie przekonałam? Wpadajcie na wpis, w którym już kiedyś pokazywałam go Wam z bliska - klik. To nadal mój ulubiony róż i... chyba nic nigdy go nie zdetronizuje! 
Jako bronzer oraz rozświetlacz użyłam w tym wypadku Charlotte Tilbury Filmstar Bronze&Glow. To mój absolutny ulubieniec. Nie ukrywam, że bałam się, że skończy się tylko na tym, że jest drogi i ładnie wygląda. Na całe szczęście w parze idzie również jakość tego produktu. Jestem nim NAPRAWDĘ zachwycona! Bronzer ma bardzo neutralny odcień. Można nim zarówno przybrązowić cerę, jak i wykonturować policzki. Jest optymalnie ciepły. Rozświetlacz natomiast, to idealny odcień szamapańskiego złota, które pięknie mieni się na szczytach kości policzkowych i cudownie współgra ze słońcem. 


W takich gorących dniach, mój makijaż oka ogranicza się głównie do użycia tego samego bronzera oraz rozświetlacza na powiekach. Nie wyobrażam sobie mocniejszych makijaży i powiem szczerze, że nawet mi się nie chce za bardzo bawić w jakieś wymyślne kombinacje kolorystyczne. Idę na łatwiznę. I stawiam na długie, podkręcone i mocno rozdzielone rzęsy, które uzyskuję dzięki maskarze Eyeko Rock Out & Lash Out. Ma klasyczną szczoteczkę, ale jej klepsydrowy kształt pozwala na swobodne wyczesanie każdej rzęsy z osobna. Jest super! 


Usta, to dwa ulubione nudziaki, które używam tak naprawdę na zmianę. Nie muszę dzięki temu martwić się o to, czy pomadka się zjadła, bo nawet jeśli - łorewa. Formuła obu produktów jest nie dość, że trwała, to jeszcze nawilżająca. A na tym mi zależy. Nie chcę, żeby latem moje usta przypominały wiór. Jednym z wyborów jest Charlotte Tilbury Matte Revolution Lipstick w kolorze Pillowtalk, która swoją formułą zabiła całą swoją konkurencję w kontekście kremowych pomadek matowych. Sunie po ustach, jak masełko, a kolor, który po sobie pozostawia jest moim ideałem wśród kolorów pomadek. Gdy nie sięgam po Pillowtalk, w moje ręce trafia NARS Velvet Lip Glide w kolorze Bound. Wykończyłam miniaturę, która sprawiła, że zakochałam się w tym kolorze i nie wyobrażałam sobie innej decyzji, jak zakup pełnowymiarowego produktu. To wręcz idealny kolor nude i bardzo ciekawa formuła. Jest semi-mat, nawilżone, pełne usta i piękny kolor, który pozostaje nawet, gdy pomadka się trochę zje. 


I to tyle! Nie wyobrażam sobie nakładać na twarz choćby odrobinę więcej. W przypadku jakichś wieczornych wyjść na miasto, zmieniam tylko kolor ust i jestem zadowolona. Dajcie mi koniecznie znać w komentarzach, czy znacie któryś z moich ulubieńców! Lubicie makijaż latem, czy omijacie wtedy kosmetyki na kilometr?


POPRZEDNI
NASTĘPNY

No comments :

Post a Comment

Bardzo dziękuję za każdy komentarz! Cieszę się, że masz ochotę ze mną porozmawiać.
Pamiętaj jednak, że każde treści autopromocyjne, czy obraźliwe, będą przeze mnie sukcesywnie usuwane.

DO GÓRY