NIE-DZIENNIK #2: O internetowym detoksie, przejrzeniu na oczy i planowaniu wakacji


Cześć dziewczyny!
Udało się! Widzimy się w kolejnym nie-dzienniku i bardzo mi z tym dobrze. Znalazłam chwilę wolnego czasu, żeby odezwać się tutaj do Was i opowiedzieć, co się działo, gdy mnie nie było.

O internetowym detoksie

Jakiś czas temu wybrałam się do Trójmiasta na ucieczkę od rzeczywistości. Pozwiedzałam trochę miasto, choć nadal nie pałam do niego miłością. Odwiedziłam zoo i zachwycałam się niektórymi zwierzętami (surykatki, to moje ulubienice!), spędziłam bardzo miły czas z bliską mi osobą, i znakomicie się bawiłam. Odłożyłam też telefon na bok i prawie nie było mnie w Internecie. Starałam się ograniczyć korzystanie z niego do niezbędnego minimum.

W mojej pracy na co dzień bardzo dużo czasu spędzam przy komputerze. Skrzynka pocztowa, Facebook i bycie w stałym kontakcie z ludźmi, to w dużej mierze gros mojej pracy. Dlatego, nie ukrywam że po powrocie do domu, staram się już z tego wszystkiego nie korzystać. Po prostu mam odrobinę dosyć.

Wpadłam też na pomysł, że raz na kilka tygodni będę sobie urządzać właśnie takie weekendy. Będę po prostu wyłączać telefon, robić sobie social mediowy detoks i zbierać siły spacerując, czytając książkę lub po prostu leniuchując. 

Przy okazji, jeśli mogę i Was to nie nudzi, chciałabym się podzielić z Wami moją ulubioną ostatnio piosenką, która oblewa moje serce cieplutkim, przyjemnym uczuciem i dotyka mojej duszy. Lubię nastrajać się do życia dobrą muzyką i słucham wiele skrajnych gatunków muzycznych. Jednak spokojne, refleksyjne i życiowe kawałki, zostają ze mną na zawsze. Kocham głos Bena Howarda i uwielbiam jego wersje akustyczne. Uważam go za artystę z krwi i kości, i marzę, że uda mi się kiedyś spotkać go na koncercie. Jego teksty chwytają za serce, a "Depth over distance", to mój ulubiony utwór. 


O chorobie


Po powrocie z Gdańska, poskładałam się tak totalnie, że nawet nie miałam siły żyć. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek zaniedbam siebie i swój organizm w taki sposób. Olałam swoje zdrowie, olałam to by zdrowo się odżywiać (i by w ogóle się odżywiać), olałam swoje zdrowie psychiczne. Nie dostarczałam sobie nic poza potrójnym stresem dwa razy dziennie. Denerwowałam się zawczasu każdą możliwą wizją katastrofy, która... nigdy się nie wydarzyła. Czarno widziałam każdy swój krok i każdą podejmowaną przeze mnie decyzję. Wszystko to zebrało się w jedną całość, dzięki czemu mój organizm się zbuntował do granic możliwości. Dawno nie czułam się tak wykończona chorobą i wiecie co? Było mi to potrzebne! 
Wiem, ja naprawdę wiem, jak to brzmi, ale... taka jest prawda. Dopiero teraz oprzytomniałam, znów dbam o siebie i staram się stawiać siebie na pierwszym miejscu. Nic mi nie ucieknie sprzed nosa, jeśli poczekam chwilę i nie będę się stresować na zapas rzeczami, które albo nigdy się nie wydarzą, albo nie mam na nie wpływu. Za dużo w moim życiu stresujących sytuacji, których nie powinno być, a prowodyrem jest nikt inny, jak ja sama. 


Dlatego od kilku dni mam mocny plan: 
  1. Zredukować stres w swoim otoczeniu do minimum. 
  2. Traktować sen, jako regenerację. 
  3. Jeść to, czego potrzebuje mój organizm, a nie mój mózg chciwy czekolady. 
  4. Realizować swoje pasje i sprawiać sobie przyjemności inne niż nieprzemyślane decyzje. 



O pracy i wymarzonym wolnym 


Jeśli śledzicie choć odrobinę moje InstaStories, to wiecie, że w tym tygodniu zakończył się mój okres próbny w pracy. Aż dziw mnie bierze, że te trzy miesiące zleciały, jak z bicza strzelił. Jestem w totalnym szoku, że przetrwałam i dałam radę, bo pamiętam, jak po pierwszym tygodniu pracy złapała mnie totalna depresja i byłam już gotowa rzucić wszystko w cholerę, twierdząc że się kompletnie nie nadaję i nie podołam żadnym obowiązkom. Trzy miesiące później okazuje się, że daję radę całkiem, całkiem i liczę, że rozwinę skrzydła podczas zdobywania doświadczenia.

Nauczyłam się już dość sporo i przeraża mnie trochę odpowiedzialność mojego stanowiska, ale jakby nie patrzeć, każda praca wiąże się z jakąś odpowiedzialnością. Dajcie mi jednak koniecznie znać, czy Was też zaskoczył nadmiar obowiązków i też miałyście chwile zwątpienia, gdy rozpoczynałyście pracę w nowym miejscu. 

Przejdę już jednak do największego plusa mijającego już tygodnia. Mianowicie - pod koniec października wyjeżdżam na tydzień do Barcelony. Wybieram się tam pełna ciekawości tego miejsca, bo chcę zwiedzić je tak, jakbym odtwarzała w głowie wyimaginowane sceny z książki Zafona. Będę dużo jeść, dużo pić, robić mnóstwo zdjęć i zwiedzać. Chcę odpocząć, dobrze się bawić i mam nadzieję, że uda mi się zobaczyć bardzo wiele. Jeśli macie jakiekolwiek polecenia w kwestii podróżowania i zwiedzania Barcelony - dajcie mi koniecznie znać w komentarzach! Dobre słowo zawsze się przyda! 

Na koniec chciałabym Wam podziękować, że tutaj jesteście. Że do mnie zaglądacie, że mnie czytacie, że komentujecie i rozmawiacie ze mną na Instagramie. I że mnie wspieracie. Cieszę się, że mam tak fajne czytelniczki, jak Wy i wierzcie mi, wiele razy miałam ochotę pieprznąć blogowanie w cholerę, ale Wy i Wasze miłe słowa, rekompensujecie wszystko, co złe :) Dlatego po prostu, dziękuję! 

Życzę Wam spokojnej niedzieli i udanego tygodnia <3 



POPRZEDNI
NASTĘPNY

No comments :

Post a Comment

Bardzo dziękuję za każdy komentarz! Cieszę się, że masz ochotę ze mną porozmawiać.
Pamiętaj jednak, że każde treści autopromocyjne, czy obraźliwe, będą przeze mnie sukcesywnie usuwane.

DO GÓRY