Happy Planner - dlaczego jestem z niego niezadowolona i nie kupię go ponownie?



Może zacznę od tego, co jest fajne. Happy Planner, to świetna rzecz dla osób, które pragną zorganizować swój czas. Ja mam z tym mały problem, ale jednym z noworocznych postanowień (tych małych i realnych), było to, żeby więcej zapisywać w notatnikach i lepiej gospodarować wolnym czasem. Nie chcę, żeby przeciekał mi przez palce. 

Happy Planner jest przede wszystkim śliczny. Macie cztery wersje kolorystyczne okładek do wyboru. Ja zdecydowałam się na wariant kolorowych pasków, chociaż kropeczki mnie kusiły. W środku znajduje się też kilka przydatnych i ładnych tasiemek, którymi można zaznaczać Wasze ważniejsze daty i wyjątkowe dni. 

Plannery występują w trzech wariantach. Ja zdecydowałam się na wersję tygodniową. Uznałam, że codzienny, to będzie dla mnie za dużo. Jako wzrokowiec, lubię mieć cały tydzień ogarnięty okiem. 


Niedoróbki 

Nie zwróciłam na to wcześniej uwagi, ale reszta dziewczyn, które dostały swoje plannery, zauważyły, że metalowe obicia w rogach plannera nie dochodzą do samego końca. I generalnie, nie powinien to być jakiś większy problem. Prawda jest jednak taka, że w trakcie używania, w ciągu roku, takie niedoróbki będą mogły odpaść i powędrować na dno torebki. Co więcej, zahaczają się o niektóre rzeczy. Mnie już zniszczyły i porysowały parę rzeczy (a mamy dopiero początek stycznia).


Słaba jakość materiału, a cena

Gdy przyszedł do mnie mój planner byłam bardzo podeskcytowana. Naprawdę bardzo. I gdy go rozpakowałam, moje emocje mocno opadły. Przede wszystkim, jest bardzo słaby jakościowo. Naprawdę. Pamiętacie jakość papieru w kalendarzach, które dodawane były do gazet? Mogłabym papier użyty w plannerze, porównać właśnie do tego typu tanich notesów z czasopism.
Autorki tłumaczyły się tym, że chciały zmniejszyć planner do rozmiarów zeszytu A5. Udało im się to, ale niestety papier nie przyjmuje cienkopisów, pióra, kolorowych zakreślaczy i takich tam, bez odbicia na kilku kolejnych stronach. I szczerze powiem, że nie obchodzi mnie to, że chciały zmniejszyć grubość a przez to ciężar plannera - za taką kasę, nie powinien on mieć w środku papieru, tylko odrobinę lepszego od papieru toaletowego. Papier jest lekko szarawy, kolory przez to są niestety prawdę mówiąc, wyblakłe, a mocny pigment druku przebija na drugą stronę.

Wydaje mi się, że autorki za bardzo zaoszczędziły na wyrobie. Za bardzo. 

Za dużo pierdół! 

Myśląc o plannerze, sądziłam że jednak będzie to rzecz znacznie bardziej... hm... kalendarzowa. Co prawda, ma on wiele przydatnych stron. Są karty pielęgnacji 30-dniowych wyzwań. Można je sobie fajnie wypełniać i krok po kroku dążyć do osiągnięcia mniejszego celu. W taki sposób łatwiej przetrwać 30 dni bez słodyczy - nie wiem, jak Wam, ale mnie zaznaczanie, zakreślanie i odhaczanie ptaszków, przynosi największą satysfakcję w zrealizowanym planie.
Mimo wszystko, w plannerze za dużo jest pierdół. Jakichś durnych manifestów, kart do wypisania idealnego dnia, list wdzięczności i takich tam rzeczy, od których ja osobiście bardzo stronię. Nie są one w moim guście, a cytaty znanych osób na całe strony + kilka graficznych (i nie w mojej estetyce) kwiatków wokół jest mocno zbędne. Rozumiem, że autorki chciały urozmaicić planowanie, sprawić, że planner stanie się bardziej kolorowy i ciekawy... ale uważam, że zamiast marnować papier i tusz na pierdoły, można było dodać do kalendarza dodatkowe strony na notatki, takie zwykłe, proste, czyste strony z napisem "notatki". Niby niewiele, a jednak. 



Zmiany autorek 

I jak już jesteśmy przy tym, co najbardziej mi się w tej całej zabawie w Happy Planner nie spodobało, to powiem Wam na samym wstępie, że za rok go nie kupię. To był pierwszy i ostatni raz. Przekonałam się, że nie warto. Lepiej kupić jakiś ładny, porządny zeszyt za kilka złociszy więcej, spersonalizować go sobie albo nawet wydrukować sobie swój własny i go złożyć w pierwszym-lepszym punkcie ksero.

Nie spodobały mi się dwa zachowania autorek. Z jednej strony (jeśli chodzi o drugą sytuację niżej), można sobie pomyśleć, że fajnie, że jako marka reagują na to, że klientki są niezadowolone. Z drugiej jednak strony, osoby, które kupiły Happy Planner wcześniej - są zawiedzione. Ja również.  I nie chodzi mi tu o pojęcie psa ogrodnika, sam nie zje i drugiemu nie da. Generalnie, mam to głęboko, bo to tylko kolorowy zeszyt. Ale ten kolorowy zeszyt kosztował mnie 120zł i chciałabym być traktowana na równi. Nie ma lepszych i gorszych egzemplarzy. Po prostu są stare i nowe - ale jak się okazuje, Madama zdecydowała zrobić dodruk, który był już uzupełniony. Także super! Bardzo się cieszę, że zamówiłam towar w pre-orderze i dostałam wybrakowany!


Pre-order okazał się być błędem. Zakupiłam Happy Planner w pre-orderze, bo chciałam go mieć szybko, natychmiast, jeszcze pachnący. Liczyłam więc, że zostanie on do mnie wysłany bardzo szybko. Tym bardziej, że zamówienie złożyłam od razu pierwszego dnia. Na kilka godzin po rozpoczęciu sprzedaży. Ucieszona, byłam pewna, że w ciągu dwóch dni będzie u mnie. Eeee... nope?
Czekałam na planner blisko (a może nawet ponad, teraz już nie pamiętam) tydzień. Mimo zakupu w pierwszych godzinach, nie dostałam go od razu, tak jak mogłam się tego spodziewać. Generalnie, rozumiem, że pomysłodawczynie miały ręce pełne roboty, że zamówień było sporo, ale nie rozumiem, dlaczego swoimi paczkami wcześniej ode mnie, chwaliły się dziewczyny, które złożyły zamówienia nawet 2-3 dni po mnie. To było dziwne, ale przebolałam. Nie odezwałam się wrednym mailem ponaglającym. 


Po otworzeniu paczki, okazało się, że Planner nie został ładnie zapakowany. Takie kurde nic, taka tam wstążeczka/tasiemka i jakiś kawałek papieru z podziękowaniem, ale... go nie dostałam. Autorki tłumaczyły się, że zamówień było tyle, że tasiemka i reszta tych uroczych pierdółek im się po prostu skończyła. Szczerze? Co mnie to obchodzi? Jak idziecie do sklepu z kosmetykami i kupujecie szminkę Chanel, to dostajecie ją bez kartoniku, bo im się w fabryce skończył? Tego nie jestem w stanie zrozumieć. Wydaje mi się, że o takie rzeczy trzeba zadbać odpowiednio wcześniej. Może to i pierdoła (bo jest to pierdoła, nie ukrywam, że nie), ale jednak chciałabym dostać coś tak samo ładnie udekorowane, jak większość dziewczyn. 

Jednak, żeby tego wszystkiego było mało, Madama dowaliła czymś, za co ja osobiście jestem im serdecznie wdzięczna. Dzięki temu wiem, że więcej już Plannera nie zamówię. Generalnie, na Facebooku jest grupa, która zrzesza dziewczyny, które Happy Planner kupiły. Na tej własnie grupie, piszemy (chociaż ja się nie udzielam i generalnie, nic ta grupa do mojego życia nie wnosi), co nam się w Plannerze podoba, dzielimy się ciekawymi rozwiązaniami na spersonalizowanie kalendarza i takie tam, wiecie, babskie sprawy.

Odsubskrybowałam w pewnym momencie grupę, bo wkurzały mnie ciągle powiadomienia o niczym. Parę dni temu wyświetlił mi się jednak post, który przyciągał duże zainteresowanie na grupie. I co? I moje czoło się mocno zmarszczyło, a moje oczy wyszły z orbit. Panie autorki postanowiły zrobić dodruk plannera, który został ulepszony. 

Że co proszę? Że kupiłam gorszy planner, a po dwóch miesiącach sprzedajecie lepszy? SERIO? Miałabym to gdzieś, bo doszło kilka pustych kartek, w których można sobie robić własne notatki, ale... serio? Po to kupuję coś w pre-orderze, żeby potem zostać wyrolowaną? Tak, czuję się wyrolowana. Rozumiem, że jest to odpowiedź na zażalenia użytkowniczek. Jakoś nie przypominam sobie sytuacji, że w tamtym roku ktoś narzekał na to, że planner jest za gruby, a po kilku tygodniach zaczęto sprzedawać inny - wielka wtopa. 

Wkurzyło mnie za to zachowanie autorki, a może... jego brak. Brak jakiejkolwiek reakcji na całą sytuację, zero odzewu. Dodano jedynie do grupy regulamin, w którym jednym z punktów jest fakt, że grupa nie jest od zamieszczania reklamacji - te powinny być kierowane na maila. Nie wiem, czy to było zamierzone, ale według mnie, jest to odpowiedź na niepochlebne komentarze dziewczyn, którym sytuacja się nie podoba. Generalnie, strony zostały dodane w formie pdf-u, który sobie można ściągnąć i dokleić. Tak, z chęcią sobie dokleję kilka stron do mojego plannera za 120zł, który miał być megafajny, a okazał się... megaklapą. 

Takie rzeczy powinny być ulepszane raz w roku.  W sensie, autorki powinny brać sobie uwagi użytkowniczek do serca przez cały rok, tak by skumulować wszystkie pozytywne cechy w nowych edycjach. Według mnie tak powinno być, ale to tylko moja opinia. Wasza może być inna.

Właśnie dlatego jestem z niego niezadowolona. Bo jeśli nie byłoby wspomnianych wyżej dwóch sytuacji kiepskich marketingowo, to pewnie za rok skusiłabym się na planner ponownie. Tak, z czystej ciekawości, dlatego, że jest ładny, dziewczęcy, mam w jednym miejscu moje plany. Liczyłabym wtedy, że słaby papier za rok będzie już o niebo lepszy, że autorki poprawią błędy w kolejnym kalendarzu. A tak? Pozostał niesmak. Ja za Happy Planner już podziękuję.


I żałuję, że zaczęłam wypełniać Happy Planner spory czas temu, a nie zrobiłam tego, co powinnam była zrobić zaraz po dostaniu paczki. Po prostu, powinnam była go zwrócić i oczekiwać przelewu ze zwrotem kosztów. 

A na koniec, jestem ciekawa, co sądzicie o tego typu rzeczach? Lubicie plannery? Macie swój ulubiony? Co sądzicie o całej sytuacji?

POPRZEDNI
NASTĘPNY

No comments :

Post a Comment

Bardzo dziękuję za każdy komentarz! Cieszę się, że masz ochotę ze mną porozmawiać.
Pamiętaj jednak, że każde treści autopromocyjne, czy obraźliwe, będą przeze mnie sukcesywnie usuwane.

DO GÓRY