Nie-dziennik #6 : Facebook w Londynie, urodziny i przykleił się do mnie pech




Cześć Dziewczyny! 

Daaawno mnie tutaj nie było, prawda? Kurczę, ostatni post opublikowałam równe 20 dni temu i mam wrażenie, że minęła w tym czasie cała wieczność. Dosłownie i w przenośni. Czerwiec jest dla mnie słodko-gorzki i choć teraz jest już powoli coraz lepiej, to strasznie się boję, że wypowiadam to w złą godzinę i zaraz się okaże, że los potraktuje moje słowa "czy może być jeszcze gorzej?", jako wyzwanie. A tego bym nie chciała ;) Wracam jednak na bloga przy okazji wpisu w kategorii "nie-dziennik", bo działo się ostatnio TYLE, że warto o tym opowiedzieć. 

Urodziny 

Czerwiec, to miesiąc moich urodzin. W tym roku skończyłam 27 lat... Nie wiem, kiedy to zleciało, ale z roku na rok jestem coraz bardziej przerażona perspektywą 3 z przodu. I bardzo, ale to bardzo jej nie chcę :/ Wciąż czuję się młoda, wciąż nie czuję się w 100% dorosła i przerażają mnie te wszystkie "dojrzałe" decyzje. Nie, nie mam męża, nie mam nawet narzeczonego, o dzieciach myślę w perspektywie "zacznę się tym martwić za 2-3 lata". Wciąż bowiem chcę próbować różnych rzeczy, a mam wrażenie, że założenie rodziny, ograniczyłoby mnie na wiele, wiele lat. Być może to samolubne, ale po prostu nie widzę siebie w tej roli, przynajmniej na razie. Dlatego tegoroczne urodziny spędziłam pod znakiem "miły dzień", a nie "kolejny rok do przodu". I powiem Wam całkiem szczerze, że to najlepsza z możliwych opcji. W moim odczuci mam wciąż 22 lata i tak ma po prostu zostać. 
Wierzycie w znaki zodiaku? Ja trochę tak. Może niekoniecznie w horoskopy, te mnie w ogóle nie kręcą i mam wrażenie, że piszą je amatorzy, byle by coś napisać. Takich z prawdziwego zdarzenia próżno szukać (choć bardzo polecam aplikację Co-Star. Jest tworzona przez profesjonalistów, ale znajdziecie ją w całości tylko po angielsku). Jako bliźniak, urodzony 21 czerwca, czyli w pierwszy dzień lata i zarazem ostatni dzień swojego znaku zodiaku, mam w sobie sporo cech należących do obu znaków pogranicza (czyli wsiąknęło we mnie też sporo raka). I jestem bardzo ciekawa, czy wśród moich czytelniczek też jest choć kilka "mieszanek". Dajcie znać w komentarzach, czy Wy również czasami zastanawiacie się, kim jesteście bardziej :) 

Szkolenie w siedzibie Facebooka w Londynie 

Jeśli uważnie śledzicie mojego Instagrama (tam naprawdę dzieje się zdecydowanie więcej, niż na blogu, więc serdecznie Was zapraszam do obserwowania @alamakotaa), to wiecie już, że w zeszłą niedzielę byłam w Londynie. Boże, jak ten czas leci! Dopiero co byłam tam na miejscu, a już... no, już minął tydzień ;) Strasznie ten czas zasuwa. 

W każdym razie, pojechałam tam na zaproszenie marki Braun, która to zaprosiła oprócz mnie jeszcze 20 influencerów z całego świata. Tak, tak... dobrze czytacie. I dotarło wtedy do mnie, że ktoś wielki (w końcu to zagraniczna agencja oraz międzynarodowy koncern P&G) mnie zauważa, docenia i nazywa mnie influencerem. To ogromne wyróżnienie, motywacyjny kop i całe mnóstwo wiedzy, którą mam zamiar teraz wcielić w życie i spróbować swoich sił w innym podejściu do swojego profilu na Instagramie. To również powiedzenie, głośno i wyraźnie, że dla marek nie liczą się tylko liczby, ale również Wasze/nasze zaangażowanie, społeczność, potencjał. Po prostu, nie ilość, a jakość. Dlatego, jeśli jesteście teraz w miejscu, w którym bardzo wątpicie w to, co robicie i czy robicie to dobrze... Spójrzcie na swój profil z innej perspektywy. Ja już od dłuższego czasu przestałam dążyć do idealnego i spójnego profilu pod względem trzech, czy dziewięciu krateczek, które mają ze sobą zagrać, a odbiorca ma pozostać. Nie, moim zdaniem nie tędy droga. To znaczy, owszem! Jeśli w żaden sposób Was to nie ogranicza i jest w zgodzie z Waszymi gustami, jak najbardziej, róbcie tak dalej. Ale w momencie, gdy łapiecie się na tym, że nie dodacie jakiegoś zdjęcia - mimo że się Wam ogromnie podoba! - tylko dlatego, że "zaburzy" Wam idealność profilu... To gdzie się podziała Wasza osobowość w tym wszystkim? Gdzie autentyczność? No właśnie.
Na pewno napiszę Wam jeszcze kilka moich przemyśleń nie tylko po wyjeździe na szkolenie w siedzibie Facebooka w Londynie, ale też odnośnie tego, czego na Insta nie lubię i co uważam, że zasługuje na wyrzucenie do kosza. 


W Londynie byłam razem z Pauliną, którą możecie kojarzyć z bloga Paulinablog. I kurczę, mam nadzieję, że ona ma podobne odczucia, jak ja, ale naprawdę dobrze się z nią bawiłam. Razem się stresowałyśmy, razem się śmiałyśmy, razem wypiłyśmy mnóstwo drogiego wina i było naprawdę super. Liczę, że jeszcze kiedyś uda nam się tak wspólnie gdzieś wybyć ;) Dobła Paulina? ;)



Trampkowe love 


To co widzicie na zdjęciach, to tak naprawdę moje powolne,  bardzo powolne w tempie ślimaka, przyzwyczajanie się do tego, aby coraz więcej się Wam pokazywać. Wiecie od lat, jak wyglądam, potraficie mnie rozpoznać z najmniej spodziewanych dla mnie miejscach. Zwłaszcza, gdy nie mam na sobie choćby grama makijażu! Wiecie też, że nie mam figury modelki, że raczej jestem z gatunku tych większych, niż tych mniejszych i choć na zmianę walczę o to, żeby wyglądać lepiej, i się poddaję i znowu walczę, i się poddaję, to jednego jestem pewna - w Internecie szuka się przede wszystkim osobowości. A tej się nie da odchudzić, czy przytyć. Dlatego Nie-dziennik #6 traktuję dziś w 1/4, jako mój początek w drodze do bloga o Ali, a nie tylko o kosmetykach. A od czego nie zacząć lepiej, jak od ukochanych trampek? 


Mogę w nich spędzić cały rok. Trzydziestka już stety niestety coraz bliżej, ale ja wiem jedno na pewno. Nawet, gdy będę mieć mega pomarszczone czoło, starcze plamki na ciele i będę nosić okulary korekcyjne, bo już inaczej nic nie zobaczę - będę nosić trampki. Nawet, jeśli miałyby być zapinane na rzepy! Kocham ten rodzaj obuwia. Są dla mnie największym komfortem, największą przyjemnością, najlepszym wyborem. Od lat nosiłam więc długie Conversy za kostkę. Tym razem jednak zdecydowałam się na zakup dwóch nowych par butów, które totalnie szczerze mnie oczarowały. Pierwsze z nich to białe, krótkie Conversy przed kostkę. Miałam już takie, ale w wersji zdecydowanie dłuższej i choć bałam się, że takie krótkie nie są dla mnie - myliłam się. Nie obyło się oczywiście bez obtartych nóg, bo... no ja już tak mam. Nawet kapcie potrafią doprowadzić moje stopy do ruiny (to akurat żart, ale każdy nowy but, to gwarancja cierpienia przy pierwszych kilku noszeniach). Mam jednak do Was prośbę, jeśli nosicie na co dzień takie krótkie tramposze. Polećcie mi proszę idealne (najlepiej białe) skarpetki, które nie będą za daleko wystawać, ale też nie będą się zwijać w ciągu dnia i sprawiać, że porobią mi się kolejne rany, czy odciski. 


Druga para, na którą się zdecydowałam, to nowy model nieśmiertelnych Vansów. Miałam się zdecydować na klasyki, w czarnej odsłonie, ale  nie mogłam przejść obojętnie koło tego bordowego cuda. Są mega wygodne i inne, niż buty, które widywałam do tej pory. Także równowaga w przyrodzie musiała pozostać, bo z jednej strony mamy białe Conversy, które noszą wszyscy, a z drugiej nowe Vansy, którymi się wyróżniam. Idealnie! 
Moje buty zamówiłam na tej stronie i sądzę, że już ją doskonale znacie. Długo nie czekałam, a za całe zamówienie dałam jakieś... niecałe 470zł plus koszty wysyłki. Czy się opłacało? Pewnie nie, bo chwilę potem pojawiło się kilka jeszcze większych promocji na Conversy, ale jakoś tak wiecie... nie mogłam czekać i nie mogłam sobie odmówić swojej pierwszej pary białych, krótkich Conversów. 
Także... polecam polować na promocje i być Januszem Cebuli, bo ja to tak ostatnio w to średnio. Muszę się ponownie wyćwiczyć w tej kategorii życia :D 


Pech mnie nie opuszcza 



W tym miesiącu przekonałam się o tym, że pech mnie rzeczywiście nie opuszcza. I choć karma chyba trochę działa i zachowuje równowagę w naturze wynagradzając mi w jakiś mniejszy, czy większy sposób wszystkie upadki, to i tak mam odwagę powiedzieć, że czerwiec zasłużył na miano najgorszego miesiąca w tym roku. I mam nadzieję, że ta zła passa się już skończy i nie będę się musiała więcej przejmować pierdołami, które ktoś podtyka pod moje nogi chichrając się przy okazji, gdy się potknę. Od czego by tu zacząć wyliczanie? 
Przede wszystkim, pewnego dnia postanowiłam zniszczyć obiektyw w aparacie, mój ukochany 50mm oraz statyw. Przez moją własną nieuwagę, cały sprzęt runął na podłogę i nie zdążyłam go w porę chwycić. A sam aparat walnął o panele obiektywem tak, jakby przewrócił się na nie człowiek, prosto twarzą. Obiektyw nie miał niestety szans, silnik wysiadł i jedyna opcja na jego uratowanie, to naprawa lub kupno nowego. Także to tak na początek. 


W dniu moich urodzin, pół dnia spędziłam na walce o wygląd bloga. Przenosiny na nowy, inny niż dotychczas hosting, niestety nie mogły obyć się bez jakichś nerwów. Na szczęście jednak mogłam liczyć na team LH.pl i pomogli mi załatwić wszystkie sprawy tak, że po kilku godzinach odzyskałam starą, dobrą, zakurzoną stronę. Otworzyło mi to jednak oczy, dość szeroko na to, że nie ma co dłużej czekać z pracami nad nową stroną. Mam więc nadzieję, że jeszcze w te wakacje powitam Was na nowej stronie, razem z panem WordPressem. Także trzymajcie kciuki, żeby wszystko poszło, jak po maśle. 


Muszę się też w tym miesiącu wyprowadzić do nowego miejsca. I choć powiem szczerze, że bardzo mnie to zaskoczyło, bo wydawało mi się, że to kompletnie nieodpowiedni moment, stwierdzam że dobrze się stało. Wiele rzeczy w miejscu, w którym teraz jestem mnie doprowadza do szału. Od kilku miesięcy budzi mnie rano sąsiad z góry, który lubi 40-minutowe nawalanki basem. I potem tak kilka razy w ciągu dnia. Naprawdę nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy mieszkają w kamienicach, czy blokach, a zachowują się, jak w domkach jednorodzinnych. Gdy tylko zrobiło się cieplej, coraz więcej imprezowiczów wraca po nocach wybierając sobie miejsce pod moim oknem, jako najlepsze do kłótni związkowych. Naprawdę, sporo by wymieniać, więc cieszy mnie połowicznie fakt, że się przenoszę. Co prawda, nie oszukujmy się, sam proces przeprowadzki jest niezwykle upierdliwy i nikt tego nigdy nie lubi, więc na myśl o przenoszeniu swoich tobołów ponownie, po blisko 7 miesiącach względnego spokoju i złapaniu tak zwanego "zen"... no nie chce się człowiekowi. Znalazłam jednak bardzo fajne, nowe miejsce i mam nadzieję, że sprawdzi się ono dużo lepiej. Oczywiście myślałam o nim również w kategorii zdjęć, więc mam nadzieję, że nabiorę tam wiatru w żagle, bo nie powiem... miejsce, w którym mieszkam aktualnie, kompletnie nie zagrało dla mnie do zdjęć. Nie umiałam się w nim odnaleźć i bardzo ciężko było mi tutaj machnąć coś sensownego. Trzymajcie kciuki! 


Ogólnie przeżywam też teraz trochę blogowy kryzys, z którego dość mocno próbuję się wydostać. Nie jest to łatwe, gdy masz wrażenie, że wszystko co robisz jest nudne, nieciekawe, niewystarczająco dobre. Z jednej strony bardzo chcę zmienić podejście do mojego bloga, do tego, w jaki sposób bloguję, o czym. Chciałabym, żeby to miejsce zmieniło się  tak, jak i ja się zmieniłam w ostatnich latach. I niby mam na to pomysł, ale potem zasiadam przed komputerem, żeby coś napisać i mam wrażenie, że jednak tylko mi się wydawało, że mam pomysł. Szybko łapię doły w kreatywności, choć zawsze wydawało mi się, że jestem pomysłowa. Ale... jestem bardzo ciekawa Waszego zdania, więc jeśli mogę liczyć na Wasze komentarze w tym temacie, będę dozgonnie wdzięczna. 
Czy lubicie czytać treści lifestylowe? Czy interesują Was autorzy blogów, czy jednak bardziej kręci Was zwyczajnie tematyka recenzji kosmetycznych? 

Bo mnie przestało to bawić. W sensie, nadal kocham kosmetyki i nie mam zamiaru odcinać się grubą (jak ja)  kreską od tego, co zapoczątkowało moją przygodę z blogowaniem. Chciałabym je jednak urozmaicić, sprawić że to miejsce będzie bardziej MOJE, bardziej złożone, a ja będę poruszać więcej treści, które naprawdę mnie dotyczą. Czy to będzie upieczenie ciasta rabarbarowego z przepisu babci, spróbowanie swoich sił w pokazaniu siebie i swoich ciuchów, czy też polecenie Wam idealnych seriali w sam raz do malowania paznokci. 


I to tyle. Za chwilę zabieram się za robienie zdjęć i pisanie tekstów, które opublikuję Wam w tym i mam nadzieję też przyszłym tygodniu. Czeka mnie intensywne kilka dni, bo przeprowadzka już mocno chucha mi po plecach, także korzystam z ostatnich chwil przed tym całym szałem, gdzie czuję odrobinę weny i chęci do działania. Udanej reszty dnia! 



POPRZEDNI
NASTĘPNY

No comments :

Post a Comment

Bardzo dziękuję za każdy komentarz! Cieszę się, że masz ochotę ze mną porozmawiać.
Pamiętaj jednak, że każde treści autopromocyjne, czy obraźliwe, będą przeze mnie sukcesywnie usuwane.

DO GÓRY