Wracamy z serią
MAKEUP MENU! Dawno już tego nie było, zaniedbałam kwestię publikacji makijaży na bloga i pora do tego wrócić! O kosmetykach marki Affect zdarzyło mi się już wcześniej pisać, także jeśli jesteście ciekawe, co sądzę o
paletce Naturally Matt, zapraszam na wpis.
Jeśli jeszcze nie znacie tej polskiej marki kosmetyków do makijażu, serdecznie Was zachęcam do poznania jej bliżej. Jestem wręcz przekonana, że nie przejdziecie obok niej obojętnie. Głównie ze względu na fenomenalną jakość.
Jako pierwszy krok makijażu oka zawsze wybieram bazę pod cienie. Nie wyobrażam sobie bez niej funkcjonowania z prostego względu - moje powieki są bardzo wymagające. Nie mam tam idealnej skóry w tym obszarze i wymaga ona szczególnego przygotowania. Tak, aby makijaż trzymał się na tyle długo, na ile da radę.
Baza pod cienie Long Lasting Effect, to produkt który został zamknięty w słoiczku. I generalnie, to dla mnie jedyny mankament tego kosmetyku.
Personalnie nie przepadam za korektorami, czy bazami zamykanymi w takich opakowaniach. Głównie ze względu na fakt, że często mam długie paznokcie i nie używam do aplikacji bazy pędzelków. Póki jednak paznokcie są krótkie, nie ma żadnego problemu. Baza jest jedwabiście gładka i dość łatwo wydobywa się z opakowania. Wklepuję odrobinę w ruchomą powiekę i przechodzę do aplikacji cieni.
Szybko zastyga i ładnie chwyta kolorowe produkty, nie powodując przy okazji żadnych plam. To na plus!
Paletką, której użyłam do dzisiejszego makijażu jest oczywiście znana Wam już doskonale Pure Passion. Paletka idealna do wykonywania makijażu ślubnego, jedna z piękniejszych i lepszych na rynku. I nie rzucam tutaj słów na wiatr - cienie Affect są naprawdę fenomenalne i powie Wam o tym każdy dobry makijażysta. Pure Passion powstała przy współpracy z Karoliną Matraszek, bardzo zdolną makijażystką. Jej design został oparty o kartonowe opakowanie, które jest według mnie jednym z najlepszych rozwiązań. Takie opakowania chronią kosmetyki w transporcie, czy podczas upadku, wytłumiając uderzenie. Dlatego ryzyko zniszczenia cieni w środku jest niewielkie. W środku znajduje się dziesięć cieni prasowanych o różnych wykończeniach. Od matu, po kremową i błyszczącą folię. Kolorystyka została zachowana raczej w neutralnych barwach. Znajdziecie tu wszystkie cienie potrzebne do stworzenia cielistego smokey, jak i kilka mocnych cieni akcentowych. Ze względu na swoje wysokie napigmentowanie, cienie się sypią podczas nabierania pędzlem. Nie jest to jednak jakiś szczególny problem - wystarczy nadmiar cienia nabrać wtedy bokiem pędzla. Sama pigmentacja jest po prostu świetna - co tu dużo mówić, będziecie zachwycone. Zarówno podczas aplikacji pędzelkami cienie nie tracą na intensywności i pozwalają się stopniować, jak i podczas nakładania palcem cieni foliowych (zwłaszcza to piękne złotko), efekt jest fenomenalny.
Dla podbicia intensywności makijażu użyłam jeszcze pigmentu. Znacie mnie już na tyle, że doskonale wiecie - błysk, to u mnie zdecydowanie konieczność. Nie wahałam się zbyt długo nad wyborem. Chciałam coś połyskliwego, ale równocześnie subtelnego. W waniliowo-różowym odcieniu. Z pomocą przyszedł odcień N-0127.
Do wyrównania kolorytu mojej cery, użyłam nowości marki, czyli podkładu nawilżającego Skin Expert 1. To najjaśniejszy z gamy odcieni, który swym kolorem idealnie pasuje takim bladziochom, jak ja. Jest bardzo fajnie napigmentowany i jego żółte tony spodobają się wszystkim miłośniczkom naturalnie wyglądającej cery, które chcą pozbyć się czerwonych policzków, czy przebarwień. Jego formuła jest lekka i daje się stopniować. Najprzyjemniej nakłada mi się go pędzelkiem typu flat top - uważam, że wtedy można z niego wydobyć maksimum krycia i całkiem ładne wykończenie. Jednak dobrze jest go następnie "przyklepać" jeszcze zwilżoną gąbeczką.
Podkład przypudrowałam jeszcze moim ostatnim ulubieńcem, czyli pudrem Smooth Finish Pressed Powder w odcieniu D-0003. Szczerzę go polecam do noszenia w torebce. Nadaje się do poprawek w ciągu dnia, nie zmienia koloru podkładu i ładnie stapia się z resztą makijażu. Boli mnie tylko naruszanie struktury tłoczenia. Ten sweterek jest tak piękny, że aż szkoda go dotykać pędzlem :)
Na szczyty kości policzkowych użyłam wypiekanego rozświetlacza. Produktu, którego nie byłam pewna i podeszłam do niego, jak pies do jeża. Wspomniałam parę zdań wcześniej, że kocham wszystko co błyszczy. A każdy rozświetlacz musi być dla mnie widoczny z kosmosu. Mogą w nim być większe lub mniejsze drobinki - nie przeszkadza mi to. Ma dawać po oczach.
Byłam więc szczerze zaskoczona mocą Mineral Baked Powder w kolorze T-0003. Ta wypiekana mozaika wielu barw, mieni się na skórze dając przepiękny efekt tafli. Daje się stopniować, więc osiągnąć nim możecie zarówno leciutkie i subtelne rozświetlenie, jak i to mocne, dające o sobie znać z kilometra. Puder ma w sobie drobinki, ale nie jest to gruby brokat, który może przeszkadzać. To coś w rodzaju większych drobinek, mieniących się podobnie do śniegu w zimową noc.
Jestem zachwycona jakością tych kosmetyków i naprawdę z przyjemnością po nie sięgam. Zwłaszcza po paletkę cieni, jak i puder oraz rozświetlacz. To chyba mój creme de la creme.
Na pewno pojawią się jeszcze pytania, gdzie możecie dorwać kosmetyki polskiej marki. Przede wszystkim
na stronie producenta Affect. Z tego co się orientuję, dostępna jest również na stronie
drogerii Pigment i tam możecie upolować niezłe promocje.
Znacie kosmetyki marki Affect?
No comments :
Post a Comment
Bardzo dziękuję za każdy komentarz! Cieszę się, że masz ochotę ze mną porozmawiać.
Pamiętaj jednak, że każde treści autopromocyjne, czy obraźliwe, będą przeze mnie sukcesywnie usuwane.