Szybki sprawdzian kosmetyków Fresh - czy i na co warto się skusić


Jakiś czas temu, w miarę okolic premiery marki Fresh w Polsce, rozpoczęłam intensywne testowanie ich nowości. Marka przemówiła do mnie z wielu płaszczyzn:
- naturalne składy, które są inspirowane naturą/jedzeniem,
-eleganckie i minimalistyczne opakowania (kremy i maski często są w ceramicznych, solidnych opakowaniach),
- no i samo posiadanie statusu nowinki na polskim rynku kosmetycznym, to coś co sprawia, że moje serce szybciej bije. Po wielu tygodniach (a powiedziałabym nawet, że miesiącach) testów, przyszedł czas na wydanie werdyktu.



Soy Face Cleanser, to kosmetyk, którym rozpoczęłam swoją przygodę. To od niego wszystko się zaczęło i nie ukrywam, że gdyby nie wrażenie, jakie na mnie zrobił, prawdopodobnie nie chciałabym w ogóle sięgać po resztę. Fresh, Soy Face Cleanser (150ml/189zł), to bardzo delikatny i łagodny żel, który doskonale oczyszcza. Mówiąc doskonale, mam na myśli DOSKONALE. Usunie on bowiem każdy, nawet najbardziej upierdliwy makijaż, który wykonałyście i nie podrażni przy tym twarzy. Nie wysusza mojej wrażliwej na to skóry (przypominam, że jestem posiadaczką cery przetłuszczającej się w strefie T, ale o wiecznie odwodnionej skórze). Błyskawicznie czyści i pozostawia skórę miękką.  W składzie znajduje się soja, która jest bogata w aminokwasy oraz pomaga zachować elastyczność i chronić skórę. Zapewnia jej też zdrowy wygląd i odpowiednie nawodnienie. Ja sama nie sądziłam, że tak pokocham soję za jej piękne właściwości. Prócz niej, w składzie znalazło się jeszcze miejsce do ulubionego produktu marki Fresh, czyli wody różanej, która działa łagodząco i wygładzająco. Ponad to mamy również ekstrakt z ogórka, który nawadnia, chłodzi i koi.

Cały ten skład działa na moją skórę po prostu genialnie i nie ukrywam, że jestem z niego ogromnie dumna. Dawno bowiem nie trafiłam na tak przyjemny żel do oczyszczania (choć mam dla Was jeszcze jedną, całkowicie polską i wegańską propozycję do polecenia w tej kwestii - wpis pojawi się niebawem).




Pamiętam, jak lata temu zarzekałam się, że nigdy nie będę używać różanych produktów, bo po prostu nie przepadam za zapachem róż. Kojarzył mi się on z kwiaciarnią, pogrzebem i duszącymi perfumami starszych pań. Z biegiem czasu zaczynałam jednak podchodzić do różanych produktów powolutku coraz bardziej. I skończyło się to na tym, że teraz z przyjemnością sięgam po ten zapach w kosmetykach pielęgnacyjnych. Podkreślić jednak muszę fakt, że wybieram te kosmetyki które pachną naturalnie i bardzo subtelnie. Duszącym woniom mówię stanowcze nie. Fresh Rose Face Mask (100ml/299zł; 30ml/119zł) brzmiała, jak ideał dla mnie. Jej wyjątkowa formuła, która jest w formie chłodzącego żelu z zatopionymi weń płatkami róż, wnika w skórę i nawadnia ją oraz tonizuje. Teoretycznie jest do każdego rodzaju skóry, ponieważ odbudowuje jej blask i dodaje sprężystości. Zawarte w niej składniki, to przede wszystkim woda różana (odpowiednia do przywracania równowagi i ukojenia podrażnionej cerze) oraz ekstrakt z ogórka (który ma działanie chłodzące, nawadnia i koi).
Co tu dużo mówić, maska ta jest... średnia. Jak na produkt o tak wysokiej cenie, spodziewałam się naprawdę supernawilżenia, które będzie trwać i trwać, niemalże w nieskończoność ;) Niestety, efekt jest krótkotrwały, powiedziałabym że doraźny. Sam kosmetyk natomiast przyjemnie chłodzi i jest fajny w użytkowaniu, zwłaszcza w gorące, letnie wieczory, ale no... niewart jest tylu pieniędzy. Odradzam zakup. 




Następny w kolejności był Fresh, Rose Deep Hydration Facial Toner (100ml/125zl), którego efekt zaspoileruję Wam już na samym wstępie. Zakochałam się bowiem w tym toniku na amen. Fantastycznie używa mi się go codziennie rano i wieczorem, i z ogromną przyjemnością korzystam właśnie z drugiej buteleczki. Czy zostanie ze mną na zawsze, nie wiem, ale wiem za to, że śmiało mogę go określić, jako swój personalny ideał plasujący się wysoko w top 3 ulubionych toników. Jest bezalkoholowy! A w swoim składzie zawiera płatki róż. Ba, takie widoczne. Dlatego jego używanie sprawia jeszcze większą frajdę. Fajnie sprawdza się, jako drugi krok pielęgnacyjny po zmyciu makijażu. Dobrze bowiem odświeża skórę, nawilża ją i nakręca do działania. Wszystko za sprawą wody oraz olejku różanego, to one odpowiedzialne są za przywrócenie równowagi skórze. Lubię go nakładać bezpośrednio z dłoni, tak jakbym zamiast toniku, wylewała na nie kilka kropel esencji. 




Krem Fresh, Rose Deep Hydration Face Cream (50ml/223zł, 15ml/85zł), to krem ideał dla każdej posiadaczki skóry suchej lub wiecznie odwodnionej. Jego formuła jest lekka, acz treściwa. Szybko się wchłania, ma konsystencję przypominającą odrobinę mocno nawilżający balsam. Ten intensywny krem nawilżający ma też działanie łagodzące. Widocznie poprawił stan mojej cery w kwestii suchych skórek oraz podrażnień powypryskowych (przemilczmy to, że dłubałam w twarzy). Tworzy nawilżający woal, który pięknie otula skórę i daje jej najgłębsze nawilżenie, jakie może otrzymać. Lubię go stosować zarówno podczas pielęgnacji wieczornej, jak i porannej. Doskonale nadaje się pod makijaż, w związku z czym często i z przyjemnością po niego w tej kwestii sięgam. W składzie znajdziemy kwas hialuronowy (lubię go w kosmetykach) oraz olejek różany. 



Jednym z ciekawszych kosmetyków z asortymenty Fresh okazał się być Fresh, Sugar Face Polish (30ml/119zl, 125ml/299zł), który w swoim składzie zawiera cukier trzcinowy - który odżywia i pomaga pozbyć się martwych komórek, jak również wygładza i zapobiega utracie wilgotności. Ponadto znajdziemy w tym kosmetyku również masło z pestki mango (ono odżywia i nawadnia, przywraca elastyczność), olejek z pestek śliwki (odżywia i chroni skórę) oraz owoce poziomki! Te ostatnie odpowiedzialne są za tonizację oraz zapewnienie cerze blasku. Sam produkt jest bardzo gęstą pastą, która wydawać się może odrobinę przerażająca. Jednak w kontakcie ze skórą szybko zamienia się w olejek, który wyjątkowo przyjemnie otula skórę. zawarte w nim drobinki cukru rozpuszczają się dość szybko, choć pozostają na skórze na tyle długo, że można przy ich pomocy wykonać skuteczny peeling twarzy.  Jestem tym produktem oczarowana, bo jako jedyny produkt do twarzy (do tej pory) tego typu, sprawia że sam proces użytkowania jest niezwykle przyjemny. Nie ma bowiem mowy o wysypujących się nigdzie drobinkach, milionowym zmywaniu skóry twarzy w celu pozbycia się go do reszty - nie, to że drobinki cukru się całkowicie rozpuszczają jest GENIALNE! Serdecznie polecam! 



Na koniec został mi bubel. Bubel, którego się kompletnie nie spodziewałam. Wręcz przeciwnie, byłam przekonana, że polubię się z tym produktem najmocniej na świecie. Fresh, Sugar Tinted Treatment SPF15 (109zł). Miał być ideałem, który świetnie sprawdzi się w kontekście nawilżającej pomadki do torebki. Niestety jednak, ma kilka wad, które miały być jego zaletami.
Po pierwsze, opakowanie. Metaliczne, dość ciężko leży w ręce i sprawia wrażenie lekko luksusowego. W związku z czym, odpada wrażenie pomadki Nivea za 15zł. Jednak sam mechanizm jest totalnie bez sensu. Zamiast klasycznej "zatyczki" mamy tutaj mus przekręcania skuwki tak samo, jakbyśmy wykręcały produkt z opakowania. W związku z czym, wykręcamy go jeszcze w opakowaniu... Jak możecie się domyślić, bardzo łatwo było o to, aby końcówka sztyftu wbijała mi się w wieczko skuwki. Szlag mnie trafiał niejednokrotnie, bo sporo produktu się po prostu w ten sposób marnuje, brudząc przy okazji całe, pięknie zaprojektowane opakowanie.
Miał to być również kosmetyk, który dzięki swoim właściwościom pozwoli na to, aby skorzystać z niego podczas dni tzw. no makeup. Lekki tint miał się bowiem nadawać do nałożenia zarówno na usta, jak i na policzki. Rzeczywistość jest jednak zgoła inna. Jego wazelinowata wręcz konsystencja nie nadaje się do nakładania, nawet w najmniejszych ilościach na policzki. Nie jestem fanką tego, aby wyczuwać kosmetyki na powierzchni skóry, więc... no coż. Wielkie nope. 
Rzeczywiście chroni usta i je wygładza, ale równie dobrze mogłabym sobie nałożyć na usta dowolny inny kosmetyk o bardzo znikomym nawilżeniu, a efekt będzie taki sami. Jestem w związku z tym ogromnie zawiedziona. Tak, jak wspomniałam wyżej, mam wrażenie, że jest to po prostu kolorowa wazelina, która pozostaje NA powierzchni ust, niespecjalnie wnikając dogłębnie i je pielęgnując. 
Sam kosmetyk ma w sobie SPF15, więc fajnie - jest to jedna z lepszych nowin, bo jednak usta również potrzebują ochrony przeciwsłoneczej. Szkoda tylko, że zalety tego kosmetyku tutaj się kończą. Niewypał! Nie polecam.

I to by było na tyle w kwestii kosmetyków marki Fresh. Czy już ją znacie? Lubicie? A może przymierzacie się do zakupów?
Dajcie znać w komentarzach! 

POPRZEDNI
NASTĘPNY

No comments :

Post a Comment

Bardzo dziękuję za każdy komentarz! Cieszę się, że masz ochotę ze mną porozmawiać.
Pamiętaj jednak, że każde treści autopromocyjne, czy obraźliwe, będą przeze mnie sukcesywnie usuwane.

DO GÓRY