Glossier pod lupą: Priming Moisturizer, Milky Jelly Cleanser oraz Balm Dotcom

pielęgnacja-twarzy-glossier

Przyszedł wreszcie ten czas, abym w końcu napisała Wam recenzję kosmetyków, które udało mi się dorwać kilka miesięcy temu, a na których to punkcie, oszalało pół Internetu. Jeśli jeszcze nie jesteście zaznajomione z marką Glossier, polecam nadrobić zaległości. Ideą Glossier jest przede wszystkim naturalność i delikatność. Nie miałam jeszcze co prawda do czynienia z ich serią dedykowaną makijażowi, ale niewątpliwie mam na nią ogromną ochotę i prędzej, czy później kilka kosmetyków wpadnie do mojej kosmetyczki. Tego jestem pewna. 

Jak pewnie zdążyłyście zauważyć, kosmetyki te są dość przyjemne dla oka. Stonowany, prosty design, klasyczne fonty, barwy bieli, pasteli, to sposób na zawłaszczenie sobie serc minimalistek, miłośniczek prostoty i blogerek. Nie bez powodu założycielką marki jest bowiem autorka bloga. Dlatego design kosmetyków idealnie wpisuje się też w każdą fotografię produktową, więc posłużyć może idealnie, jako dodatek na zdjęcia na przykład na Instagram. Dość już jednak o wyglądzie - przejdźmy do konkretów.

glossier-krem-pod-podkład-primer

Glossier, Priming Moisturizer 

Tutaj mamy strzał w dziesiątkę! Jako jedyny rozkochał mnie w sobie na tyle, że z chęcią na stałe wpiszę go w swoją pielęgnację i etap przygotowania skóry do makijażu. Żal tylko, że tak ciężko go upolować. Będę się jednak starała o to, żeby zakupić go ponownie. 
Jest superlekki, zapewnia delikatne nawilżenie, którym nawadnia skórę, ale jej nie obciąża. Gra z każdym podkładem, korektorem i pudrem. Przez te kilka miesięcy miałam dla niego niemałe wyzwania, bo jednak produkty do makijażu zmieniały mi się dość często i z żadnym, ale to żadnym kosmetykiem mnie nie zawiódł.
Jego jedyny minus, to zapach. A to jest dla mnie naprawdę duży problem, ponieważ nawet najlepiej działający produkt potrafi mnie zniechęcić swoją wonią i stracę przyjemność z jego używania. Glossier, to dla mnie, jak na razie, marka o nieciekawych zapachach. Teoretycznie jest "bezzapachowy". Jednak w praktyce możecie się spodziewać... hmm... lekkiej stęchlizny? Nie wiem, jak określić zapach produktów bezzapachowych, ale myślę, że same doskonale wiecie, jak pachnie taka nieokreślona rzecz. Na całe szczęście szybko się ulatnia, to kwestia kilku sekund od nałożenia, więc po prostu wstrzymuję na ten czas oddech. Jestem jednak wyczulona na tym punkcie, więc niekoniecznie jest powiedziane, że Wam również nie sprawi on przyjemności.

glossier-krem-pod-makijaż-nawilżający

glossier-nawilżający-primer

Zawiera witaminy A, C, E i kwas hialuronowy. Ma lekką konsystencję, przypominającą odrobinę mleczko. Zapewnia skórze w stu procentach naturalne glow, którego zazdrościć może niejedna kobieta spotkana na mieście. Mam nieodparte wrażenie, że daje mi tak pięknie nawilżoną cerę, jak u małego dzieciaczka. Niejednokrotnie używam go w kombinacji krem na całą twarz (również pod oczy), korektor gdzie potrzeba i puder w strefę T. Nie ukrywam, że na sezon wiosenno-letni, gdzie im mniej produktu na twarzy, tym lepiej, sprawdza się fenomenalnie. Pięknie utrzymuje makijaż i rzeczywiście świetnie nadaje się, jako lekki primer, przedłużający jego trwałość. Dotlenia skórę, natychmiastowo niweluje zaczerwieniania (powstałe w wyniku pocierania skóry przy nakładaniu) i pozwala się dokładać, nie rolując poprzedniej warstwy. Dlatego, jeśli jesteście w jakimś miejscu szczególnie przesuszone, nie ma żadnych przeciwwskazań, aby nałożyć jeszcze jedną warstwę. 

Glossier-żel-oczyszczający

Glossier, Milky Jelly Cleanser 


Z tym produktem ani się nie pokochałam, ani nie znienawidziłam. Jest po prostu jednym wielkim meeh. Spodziewałam się fenomenalnej konsystencji, delikatnego ale skutecznego oczyszczenia i braku wysuszenia skóry. Niestety, to kolejny żel do twarzy, który mnie rozczarował. 
W składzie jednak sama natura + dobroci otaczającego nas świata. Między innymi doszukać możemy się wody różanej, witamina B5, Aquaxyl, Poloxamer (taki sam znajduje się w płynach do soczewek) oraz ekstrakt z żywokostu lekarskiego. Stosujemy go na mokrą skórę twarzy i masujemy. Tworzy się przez to delikatna emulsja, która w żaden sposób nie podrażnia, nawet oczu. Za to duży plus. 

żel-do-demakijażu-glossier

czym-myć-twarz

Do całkowitego zmycia makijażu potrzeba około 4 do 6 pompek produktu. Jest gęsty i rzeczywiście lekko galaretkowaty, ale po rozpoczęciu wpracowywania w skórę twarzy, zamienia się w coś na kształt oleju. Nie radzi sobie z mocnymi tuszami do rzęs i ultratrwałymi pomadkami do ust. To raczej produkt przeznaczony do zmywania lekkiego makijażu dziennego lub do stosowania, jako drugi krok pielęgnacyjny. Mam cerę mieszaną, ale w kierunku przesuszającej się, więc każdy żel do mycia twarzy sprawdzam pod kątem tego, czy znajdzie się w końcu remedium na mój problem naciągniętej i przesuszonej skóry po oczyszczeniu z makijażu. No i niestety, koleżka nie zdaje egzaminu.
Zużyję go, ale nie w ramach produktu do demakijażu wieczorem. Dużo bardziej sprawdza się do delikatnego oczyszczenia twarzy rano (wtedy wystarczy mi nawet i pół pompki produktu).

balm-dot-com-coconut

Glossier, Balm Dotcom 

Na koniec zostawiłam sobie największe rozczarowanie w kategorii balsamy do ust w ostatnich miesiącach. Niejednokrotnie pokazywałam Wam, że jestem ogromną fanką balsamów marki Lanolips, które to fenomenalnie nawilżają usta. Dlatego byłam zawiedziona produktem marki Glossier, Balm Dotcom w wersji kokosowej. Już sam zapach nie do końca polubił się z moim nosem. Można jednak powiedzieć, że jest on wierny, naturalny, dlatego jeśli jesteście fankami wody kokosowej (i jej zapachu), to możecie się z nim polubić. Ja jednak chyba za tą wonią nie przepadam. Zdecydowanie bardziej przepadam za tym podrasowanym chemią. Porównałabym go jednak do zapachu wakacji na plaży. Czuć tutaj kokosa, woń gorącej plaży i wtartego w skórę olejku do opalania. 

balsam-do-ust-glossier

W jego składzie znajdują się same naturalne składniki. Emolient w postaci oleju rycynowego, ekstrakt z otrębów, ekstrakt z liści rozmarynu, czy organicznego owocu Cupuacu. Wzbogacono go również woskiem pszczelim. Nie można narzekać na jego działanie, bo nie zaprzeczę - nawilża. Rzeczywiście nawilża, jednak za 12 dolców, to można sobie w tej kwestii kupić znacznie lepsze produkty. Jest po prostu niewart tych pieniędzy. Jego działanie bowiem jest umiarkowane i raczej próżno w nim szukać rewolucji. 


Całość, jeśli by ją kupować osobno, wyniesie nas 52$. Całkiem sporo, jak na zestaw trzech kosmetyków. Dlatego marka Glossier wymyśliła sobie, że zrobi coś w rodzaju bundle, który kosztuje już tylko 40$. Co się opłaca, biorąc pod uwagę zaoszczędzone 12 dolców, za które można kupić balsam do ust balm dot com. Mimo wszystko jednak, oferta jest atrakcyjna tylko w przypadku, w którym kupujecie kosmetyki stacjonarnie lub przez Internet ze strony producenta. 

Największym problemem marki Glossier jest fakt, że jest niedostępna w Polsce. Niedostępna przede wszystkim na zasadzie oryginalnych zakupów.  W naszym kraju posiłkować się można jedynie zakupami online (ja swój zestaw Glossier dorwałam na stronie Looktop.pl w cenie, o której zaraz wspomnę) lub poprzez zakupy na tak zwaną doczepę, czyli jeśli posiadacie znajomych mieszkających lub wybierających się do Stanów lub Wielkiej Brytanii, możecie spokojnie pokusić się o zamówienie i wybłagać o małe miejsce w ich bagażu. 


Tak, jak wspomniałam wyżej, zestaw trzech produktów Glossier kosztuje 40$. Dzisiejszy kurs dolara, to 3.65zł, więc w przeliczeniu na złotówki wychodzi nam około 146zł. Jak myślicie, ile zapłaciłam za zamówienie na stronie sklepu? Daję Wam trzy sekundy za zastanowienie, biorę po 500zł z konta każdej drużyny i słucham Państwa!
 
<odpowiedź pod tym zdjęciem; jestem ciekawa, czy dobrze strzelicie z ceną - dajcie znać w komentarzach> 

pielęgnacja-twarzy-glossier


Razem z kosztami wysyłki (około 10zł), zapłaciłam za zestaw 250.90zł. Całkiem sporo, no nie? Myślę, że przebitka cenowa jest aż przesadna, choć z drugiej strony rozumiem, że właśnie przez tak wysokie marże sklep jest w stanie się utrzymać. Aczkolwiek... no, przesada. Tym bardziej, że w gruncie rzeczy, zadowolona jestem tak naprawdę w stu procentach z jednego z tych produktów. Na drugi mam około 50% oddanego serca, a trzeci nie kręci mnie w ogóle, ale z racji wydanych (niemałych) pieniędzy, zużyję bo szkoda. 

Podsumowując, do mojej kosmetyczki z pewnością jeszcze nie raz trafi Priming Moisturizer. Z resztą nie pokochałam się na tyle, aby chcieć ponownie wydać na nie pieniądze. Nadal jednak ciekawa jestem kosmetyków do makijażu i nie kryję, że na pewno skuszę się na kilka kosmetyków. 

A co Wy sądzicie o marce Glossier? Chciałybyście ją sprawdzić, czy jednak nie jest nam ona potrzebna w Polsce?

POPRZEDNI
NASTĘPNY

No comments :

Post a Comment

Bardzo dziękuję za każdy komentarz! Cieszę się, że masz ochotę ze mną porozmawiać.
Pamiętaj jednak, że każde treści autopromocyjne, czy obraźliwe, będą przeze mnie sukcesywnie usuwane.

DO GÓRY