Nie jestem pielęgnacyjnym ekspertem i nigdy się tak nie określałam. Mam jednak w swoich zbiorach kilka kosmetyków, na których mogę polegać i chciałabym, żebyście Wy również mogły na nich polegać. Powiem szczerze, że kiedyś półki z maseczkami omijałam szerokim łukiem. Kojarzyły mi się bowiem z ciężkimi do zmycia glinkami, których nienawidzę tak samo, jak nienawidzi ich moja skóra.
Gdy jednak poznałam świat maseczek peel off oraz takich, które robią magiczne rzeczy - oszalałam. Pokazywałam Wam już kilka moich ulubienic na blogu, więc jeśli jeszcze o nich nie czytałyście - zapraszam:
Maseczka Filorgii na myśl przywodzi mi kosmetyki amerykańskiej marki Kate Somerville, którą to dostaniecie w Sephorze w USA, a która to kręci mnie tak niesamowicie, że jak kiedyś pojadę do Stanów, to wydam tam miliony monet. I kilka kosmetyków tego producenta trafi do mojego nadawanego bagażu, który będę musiała dokupić na lotnisku, bo kosmetyki wrócą w osobnej walizce. Wracając jednak do tematu - maseczka Scrub & Mask, Filorga (175zł/55ml), to kosmetyk zamknięty w szczelnym opakowaniu z pompką. Nie byle jaką jednak, ponieważ dozownik jest dość ciekawy. 3-4 naciśnięcia wystarczają na wydobycie produktu, który wystarczy na pokrycie całej twarzy.
Maseczki tej używam na dwa sposoby. Najpierw oczyszczam twarz żelem do twarzy, a następnie na wilgotną jeszcze skórę (to ważne, bo inaczej maseczka nie zacznie bąbelkować tak, jak powinna), wmasowuję produkt i robię delikatny peeling przy pomocy zawartych w kosmetyku drobinek złuszczających. I zostawiam ją w spokoju na około 10 minut. Tyle wystarczy by skóra po zabiegu była jak nowa.
Filorga Scrub&Mask, to maseczka dotleniająca, więc liczcie się z dziwnym uczuciem mrowienia, podczas procesu, który zachodzi po nałożeniu ją na skórę twarzy. Maseczka odrobinkę rośnie, a bąbelki powietrza pęcznieją i pękają, czasami strzelając niechcący w oko (a może chcący? ;> )
Łatwo się zmywa i nie pozostawia po sobie nieprzyjemnej warstwy na skórze. Nie stanowi też problemu, jeśli chodzi o jakieś uczulenia - nie odnotowałam żadnych wyprysków po jej użyciu. Skóra po jej nałożeniu jest przyjemnie gładka, widocznie bardziej błyszcząca i piękniejsza, po prostu. Nie wszystkie produkty robią na mnie takie wrażenie, jak ten, więc serdecznie Wam ją polecam. Podpisuję się pod jej działaniem nogami i rękoma, zupełnie jak pod działaniem PTR, Pumpkin Enzyme Mask - musicie mieć obie!
Mam też kilka innych maseczek, które czekają na swoją kolej w pokazaniu się na blogu. Wszystkich używam regularnie, więc zastanawiam się tylko, od której zacząć. Dajcie mi koniecznie znać, o której chcecie poczytać. Do wyboru macie:
> SkinFood, Rice Mask
> drBrandt, MAGNETIGHT AGE-DEFIER
> CAOLION, Pore Pack
Dajcie mi koniecznie znać, co sądzicie o tym produkcie. Zaintrygowałam Was?
A może macie jakąś świetną maseczkę do polecenia?
No comments :
Post a Comment
Bardzo dziękuję za każdy komentarz! Cieszę się, że masz ochotę ze mną porozmawiać.
Pamiętaj jednak, że każde treści autopromocyjne, czy obraźliwe, będą przeze mnie sukcesywnie usuwane.