NARS x Man Ray



Dziś pokażę Wam piękny set czterech pomadek marki NARS, który niestety prawdopodobnie nie będzie u nas dostępny. Za to możecie dorwać kilka innych produktów z serii NARS x Man Ray, która to zachowana została w biało-czarnych tonach pod względem designu, ale błyszczy się za to wnętrzami. Prawdziwie Festive!


Poprzednie posty o NARS:
> NARS, Complete Matte Concealer 

Mam w swoich zbiorach jeszcze najnowszą paletkę cieni, ale na recenzję musicie chwilencję poczekać. Nie wyrobiłam się bowiem z napisaniem tekstu, choć zdjęcia mam porobione już od dawna. W dodatku, rzadko mam okazję ją sobie używać, bo na co dzień raczej nie szaleję z makijażem do pracy. Intensywnie sprawdzam ją za to w weekendy i bardzo proszę o jeszcze tydzień-dwa. Wtedy wrzucę Wam moje ostatecznie osądy. 


A teraz to cudo, czyli zestaw czterech aksamitnych pomadek do ust, zamkniętych w złotej, PRZEPIĘKNEJ kosmetyczce z wytłoczonymi ustami. Bardzo mi się podoba, jest niewielkich rozmiarów, idealna na spakowanie kilku najpotrzebniejszych rzeczy i wrzucenie do torebki. Kobiecy ideał. No i jak wygląda! Zazdrość w oczach koleżanek, gwarantowana! 

W środku znajdziecie cztery pełnowymiarowe pomadki, w dość niecodziennych kolorach. Dwa z nich niezwykle przypadły mi do gustu i będę ich używać, dwa inne... no, już niekoniecznie. 
Mamy tutaj do dyspozycji:



  • Endangered Red - bordowa, matowa czerwień. Nie muszę chyba pokazywać palcem, że podoba mi się z całej kolekcji najbardziej. Jest intensywna, bardzo elegancka i krzycząca "jestem tutaj!". 
  • Toundra - to prawdziwie rdzawy kolor. Oczywiście, nie mogło go zabraknąć w satynowym wykończeniu. Czy znajdzie swoje fanki? Nie wiem. Ja osobiście nie jestem nim ani oczarowana, ani nie zrobił na mnie wrażenia, po umalowaniu ust. Taki sobie, meh. 
  • Wild Ways - to mahoń, który ma lekko błyszczące wykończenie. Nie daje pełnego krycia, jak matowe wersje pomadek wspomnianych wcześniej, ale całkiem dobrze wygląda na ustach. Trochę się tego koloru u siebie obawiałam, jednak bądź co bądź uważam, że nie wypada najgorzej. 
  • Spell Bound - jako jedyna jest w błyszcząco-przezroczystym wykończeniu. I choć kolor podoba mi się niezwykle, jest dość trudna w pracy. Niestety na podkładowych ustach wygląda, jakby zastygłam nam na nich pasta do zębów. Najlepiej prezentuje się na naturalnych ustach w towarzystwie balsamu (wtedy nie podkreśla suchych skórek) lub w jako top do innych kolorowych pomadek. Wymaga pracy, więc nie jest prosta w obsłudze, ale ma w sobie coś takiego, że mimo wszystko dobrze mi się po nią sięga. 



Sama forma pomadki jest dość wygodna. Można ją bowiem śmiało temperować i wrzucać do torebki. Przyjemnie się jej używa i nie ma problemu w kwestii wyrysowania idealnego konturu. Jest trwała, choć liczyłam że w macie będę mogła liczyć na jeszcze większą trwałość. Kilka godzin możemy mieć spokój. Nie zdaje jednak próby jedzeniowej - tutaj trzeba liczyć się z faktem, że zniknie z powierzchni ust. Takie ciemne, dość nietypowe kolory mają to do siebie, że w specyficzny sposób schodzą z ust, więc i tutaj trzeba być przygotowanym na ewentualne poprawki w ciągu dnia.


Tak, jak Wam wspomniałam. Pomadki niestety nie są dostępne w polskiej Sephorze. A szkoda! Zestaw w Stanach kosztuje (po przecenie!) 39$, a jego wartość to 99$. Biorąc jednak pod uwagę, że tylko dwie pomadki podobają mi się naprawdę (z czego jedna jest dość trudna w pracy), to warto się skusić tylko ze względu na kosmetyczkę. Oczywiście, jeśli jesteście fankami takich pstrokatych dodatków. No, chyba że do gustu przypadły Wam kolory, których ja nie polubiłam :)

Jak podoba się Wam ta kolekcja? Kupiłybyście ją, gdyby była u nas dostępna?
Dajcie znać w komentarzach! 

POPRZEDNI
NASTĘPNY

No comments :

Post a Comment

Bardzo dziękuję za każdy komentarz! Cieszę się, że masz ochotę ze mną porozmawiać.
Pamiętaj jednak, że każde treści autopromocyjne, czy obraźliwe, będą przeze mnie sukcesywnie usuwane.

DO GÓRY