Showing posts with label NARS. Show all posts

Tej pomadki potrzebujesz w swoim życiu! Powermatte Lip Pigment od NARS

Monday, December 18, 2017 -


Ala, to miłośniczka czerwonych ust. Wiecie to? Wiecie. 
A wiecie, że Ala nie nosi ich ostatnio zbyt często? Nie wiecie, bo się tym nie chwalę. Odcięłam się od moich korzeni i jest mi z tego powodu smutno.  W tym jesienno-zimowym okresie wracam jednak powoli do tego przyzwyczajenia. W końcu, czerwone usta dodają mi pewności siebie i jakoś tak... czuję się w nich bardziej kobieca. 


Jednak, gdy do moich rąk trafiła TA pomadka, byłam (i jestem) nią tak oczarowana, że nie mogę przestać jej kochać. NARS zrewolucjonizował właśnie moje wyobrażenie o czerwonej pomadce i naprawdę, gorąco Was zachęcam choćby do sprawdzenia tego produktu w sklepie. 

Powermatte Lip Pigment, którą posiadam, nosi nazwę Starwoman. To intensywna, bardzo żywa czerwień, która fenomenalnie prezentuje się na ustach. Sam produkt jest ekstremalnie napigmentowany, przy czym wystarczy go naprawdę odrobina! Jestem w totalnym szoku, ponieważ sprawia wrażenie, że jest praktycznie wodą. Umalowane usta wyglądają bardzo lekko i bez tej nieprzyjemnej, zaschniętej skorupki, którą potrafią tworzyć niektóre pomadki. Jest intensywnie, ale przy okazji bardzo lekko. Wszystko dzięki tej delikatnej formule, która nie obciąża ust. Noszona kilka godzin odrobinę wysuszy usta, ale w porównaniu do innych matowych pomadek, jest to naprawdę odrobina. Taka to już formuła, że jak chcemy trwały mat, to musimy się liczyć z tym, że o usta będzie trzeba zadbać balsamem. 


Trochę kosztuje, bo jej cena, to 127zł, ale... jej trwałość naprawdę powala. Starczy więc na bardzo długie miesiące. Poza tym, posiada fenomenalnie wycięty aplikator, dzięki któremu swobodnie wyrysujcie idealny kształt ust. Byłam osobiście bardzo zaskoczona tym, że tak łatwo można uzyskać nim idealny efekt. Precyzja przy wyrysowywaniu konturu w przypadku tak intensywnych kolorów, to podstawa. A potem, jedno przesuniecie aplikatorem po ustach i idealnie umalowane usta mamy w mniej, niż minutę.


Sama pomadka jest niezwykle trwała. Bardzo podoba mi się też fakt, że kolor odrobinę wgryza się w wargi, dzięki czemu, gdy pomadka się zjada, nie wyglądamy karykaturalnie. Jest po prostu BOSKA! 


A tak prezentuje się na ustach. Prawda, że prawdziwe cudo?

Dziś pierwszy dzień, podczas którego próbuję swoich sił w tygodniowym wyzwaniu Blogmas. Razem z Agu BlogaGwer oraz Paulina blog, będziemy pisać Wam o naszych świąteczno-noworocznych inspiracjach. Mam nadzieję, że zajrzycie na blogi dziewczyn i z przyjemnością będziecie śledzić nasze wyzwanie!

A teraz dajcie mi znać w komentarzach, czy jesteście fankami takich kolorów na swoich ustach! Czekam na Wasze opinie :) 

NARS x Man Ray

Monday, December 11, 2017 -



Dziś pokażę Wam piękny set czterech pomadek marki NARS, który niestety prawdopodobnie nie będzie u nas dostępny. Za to możecie dorwać kilka innych produktów z serii NARS x Man Ray, która to zachowana została w biało-czarnych tonach pod względem designu, ale błyszczy się za to wnętrzami. Prawdziwie Festive!


Poprzednie posty o NARS:
> NARS, Complete Matte Concealer 

Mam w swoich zbiorach jeszcze najnowszą paletkę cieni, ale na recenzję musicie chwilencję poczekać. Nie wyrobiłam się bowiem z napisaniem tekstu, choć zdjęcia mam porobione już od dawna. W dodatku, rzadko mam okazję ją sobie używać, bo na co dzień raczej nie szaleję z makijażem do pracy. Intensywnie sprawdzam ją za to w weekendy i bardzo proszę o jeszcze tydzień-dwa. Wtedy wrzucę Wam moje ostatecznie osądy. 


A teraz to cudo, czyli zestaw czterech aksamitnych pomadek do ust, zamkniętych w złotej, PRZEPIĘKNEJ kosmetyczce z wytłoczonymi ustami. Bardzo mi się podoba, jest niewielkich rozmiarów, idealna na spakowanie kilku najpotrzebniejszych rzeczy i wrzucenie do torebki. Kobiecy ideał. No i jak wygląda! Zazdrość w oczach koleżanek, gwarantowana! 

W środku znajdziecie cztery pełnowymiarowe pomadki, w dość niecodziennych kolorach. Dwa z nich niezwykle przypadły mi do gustu i będę ich używać, dwa inne... no, już niekoniecznie. 
Mamy tutaj do dyspozycji:



  • Endangered Red - bordowa, matowa czerwień. Nie muszę chyba pokazywać palcem, że podoba mi się z całej kolekcji najbardziej. Jest intensywna, bardzo elegancka i krzycząca "jestem tutaj!". 
  • Toundra - to prawdziwie rdzawy kolor. Oczywiście, nie mogło go zabraknąć w satynowym wykończeniu. Czy znajdzie swoje fanki? Nie wiem. Ja osobiście nie jestem nim ani oczarowana, ani nie zrobił na mnie wrażenia, po umalowaniu ust. Taki sobie, meh. 
  • Wild Ways - to mahoń, który ma lekko błyszczące wykończenie. Nie daje pełnego krycia, jak matowe wersje pomadek wspomnianych wcześniej, ale całkiem dobrze wygląda na ustach. Trochę się tego koloru u siebie obawiałam, jednak bądź co bądź uważam, że nie wypada najgorzej. 
  • Spell Bound - jako jedyna jest w błyszcząco-przezroczystym wykończeniu. I choć kolor podoba mi się niezwykle, jest dość trudna w pracy. Niestety na podkładowych ustach wygląda, jakby zastygłam nam na nich pasta do zębów. Najlepiej prezentuje się na naturalnych ustach w towarzystwie balsamu (wtedy nie podkreśla suchych skórek) lub w jako top do innych kolorowych pomadek. Wymaga pracy, więc nie jest prosta w obsłudze, ale ma w sobie coś takiego, że mimo wszystko dobrze mi się po nią sięga. 



Sama forma pomadki jest dość wygodna. Można ją bowiem śmiało temperować i wrzucać do torebki. Przyjemnie się jej używa i nie ma problemu w kwestii wyrysowania idealnego konturu. Jest trwała, choć liczyłam że w macie będę mogła liczyć na jeszcze większą trwałość. Kilka godzin możemy mieć spokój. Nie zdaje jednak próby jedzeniowej - tutaj trzeba liczyć się z faktem, że zniknie z powierzchni ust. Takie ciemne, dość nietypowe kolory mają to do siebie, że w specyficzny sposób schodzą z ust, więc i tutaj trzeba być przygotowanym na ewentualne poprawki w ciągu dnia.


Tak, jak Wam wspomniałam. Pomadki niestety nie są dostępne w polskiej Sephorze. A szkoda! Zestaw w Stanach kosztuje (po przecenie!) 39$, a jego wartość to 99$. Biorąc jednak pod uwagę, że tylko dwie pomadki podobają mi się naprawdę (z czego jedna jest dość trudna w pracy), to warto się skusić tylko ze względu na kosmetyczkę. Oczywiście, jeśli jesteście fankami takich pstrokatych dodatków. No, chyba że do gustu przypadły Wam kolory, których ja nie polubiłam :)

Jak podoba się Wam ta kolekcja? Kupiłybyście ją, gdyby była u nas dostępna?
Dajcie znać w komentarzach! 

Moja wyjazdowa kosmetyczka

Monday, October 23, 2017 -



Wyjechałam w cholerę! Tak, w momencie, gdy czytacie ten wpis, najprawdopodobniej jestem już na miejscu. Wybrałam się do Barcelony i spędzę tutaj 9 ciepłych i słonecznych dni. A teraz pokażę Wam, co ze sobą zabrałam... 

Kosmetykowo biorę minimum, to niezbędne rzecz jasna. Przede wszystkim krem nawilżający, który mnie ostatnio po prostu w sobie rozkochał! Mam tutaj na myśli oczywiście Rexaline Derma, który to męczę nieustannie i w kółko Wam o nim mówię na InstaStories. 

Zapomniałam wrzucić do fotki SPF 50, ale nie martwcie się, w momencie pisania tego wpisu (sobotni wieczór), filtr od Bare Minerals już leży spokojnie w kosmetyczce. Jako podkład - mój niezawodny ulubieniec czyli L'Oreal Infallible. W kwestii zakrycia cieni pod oczami, brwi oraz błysku na policzkach, będę ufać marce Burberry. Puder, to kwestia przymusu... nie mam niczego prasowanego, co aktualnie kocham, a sypkich produktów ze sobą brać nie będę. Bez przesady. Do konturowania i dodawania sobie życia: NARS, Bumpy Ride oraz MAC, Harmony


Co do oczu? Nic. Tylko maskara od Marca Jacobsa. Miniatura, która walała mi się po szafkach i w końcu pora ją napocząć i sprawdzić, czy jest spoko. Jeśli weźmie mnie na większy makijaż (w co wątpię), to postawię w tej kwestii na odrobinę bronzera z Maca w załamanie i błysk cienia Wet&Dry od Burberry. Tak, jak właściwie robię to dość często na co dzień, gdy nie mam czasu na makijaż do pracy. 

Do ust - błyszczyk. A właściwie coś na kształt błyszczyka-olejku. Bardzo przypomina mi moją maskę do ust z Bite Beauty, choć tak jak mówię - tylko przypomina. BB jest treściwsza w swej konsystencji. Nie pachnie jednak tak pięknie, jak nowość w Sephorze, Lanolips. Truskaweczka, jak się patrzy! 

I to tyle! Po co mi więcej? No właśnie! Podejrzewam, że i tak w większości przypadków nawet nie będę sięgać po makijaż, ale... przezorny, zawsze ubezpieczony!

Czy warto kupić NARS, Soft Matte Complete Concealer?

Wednesday, October 18, 2017 -


NARS, Soft Matte Complete Concealer, to produkt, w którym zakochał się amerykański YouTube. Czy jest to jednak korektor idealny? Według mnie, nie. 

Zacznijmy od tego, że najzwyczajniej w świecie, nie jestem fanką kremowych korektorów. Kojarzą mi się one bowiem z ciężkim i niezbyt naturalnie wyglądającym kamuflażem. Tutaj jednak nie ma mowy o przeciążeniu. 

Nie radzę jednak nakładać go w okolice oka - dla mnie ta konsystencja kompletnie nie nadaje się w te rejony. No, chyba że macie idealnie gładką skórę, bez żadnych zmarszczek albo chcecie po kilku godzinach wyglądać po prostu źle. Nie rozumiem w związku z tym wszystkich youtuberów, którzy nakładają go pod oczy. Dla mnie to katastrofa!



Uważam, że nadaje on się do maskowania przebarwień, czy wyprysków na twarzy. Jest to zdecydowanie produkt do właśnie takich zadań. Dobrze stapia się z podkładami, odpowiednio z nimi współgra i wygląda naturalnie, nieciężko. Daje lekkie, matowe wykończenie, które wygląda, jak druga skóra. 

Posiadam trzy odcienie tego korektora: Light 1 Chantilly, Medium 1 Custard, Medium 2 Ginger. 
To wymieszany ze sobą Chantilly i Custard tworzy idealny odcień mojej skóry, która to równocześnie jest turbo jasna, ale i żółta przy okazji.



Opakowanie, to klasyczny słoiczek, zamykany wieczkiem z logo marki. Jak zwykle, mamy tu do czynienia, z charakterystycznym dla NARSa wykończeniem, czyli gumowym opakowaniem. Korektor jest lekki i nadaje się również do zabrania na wyjazdy z miasta. Trochę się jednak brudzi, bo po pierwsze - opakowania NARSa już tak mają. A po drugie, jednak trzeba w nim trochę pogrzebać palcem. 

Ogólnie, jestem z niego zadowolona, ale nie uważam przy okazji, żeby był to korektor na tyle rewolucjonizujący moją kosmetyczkę, żebym teraz radziła Wam, jak najszybsze odwiedzenie sklepu. Nieee, jest fajnie, ale bez szału. Zwłaszcza, że cena, to 155zł za sztukę. A to całkiem sporo, nie sądzicie?

Dajcie mi znać, czy macie go w swoich zbiorach i co o nim sądzicie!

Ulubieńcy ostatnich tygodni: Burberry, Sin Skin, MUR, Semilac i inni

Monday, October 16, 2017 -


Dawno nie pojawili się na blogu żadni ulubieńcy. Jak co miesiąc starałam się robić u siebie taki cykl, tak teraz nie zbieram ulubieńców na siłę, tylko odczekuję kilka tygodni, żeby rzeczywiście mieć o czym napisać, zamiast powielać w kółko te same produkty. Dzisiaj w takim razie zapraszam Was na wpis o moich perełkach ostatnich tygodni. 

Perfumy

W tej kwestii, gdy przychodzi jesień i zima, ja na nowo wracam do zapachów cięższych i słodszych. Lubię bowiem pachnieć, jak cukierek. Victor & Rolf, Flowerbomb, to mój stary ulubieniec i chyba pierwsze tak słodkie perfumy, jakie sobie kiedykolwiek kupiłam. Nie wąchałam ich niestety w innych, odpicowanych wersjach, więc nie wypowiem się na temat edycji specjalnych tego zapachu. Mnie cieszy klasyk i to do niego wracam z przyjemnością. Jest cukierkowy, kobiecy, niezwykle seksowny. I dodaje mi pewności siebie!


Makijaż

Burberry Wet&Dry Shadow w kolorze Nude, który możecie dostrzec też na zdjęciach w tym wpisie. Użyłam go do jednego z makijażu, który jeszcze nie wylądował na blogu, jednakże - zakochałam się! Efekt jaki uzyskałam na sucho, bardzo mi się spodobał. Głównie dlatego, że jest to nietuzinkowy kolor, którego jeszcze w swojej kolekcji cieni nie posiadałam. Niby nude, a jest w nim trochę srebrnej zieleni khaki. Jest ciekawie, jest błyszcząco i jest niezwykle subtelnie, naturalnie i dziewczęco. Burberry ma w swojej kolekcji makijażowej mnóstwo perełek, naprawdę. 

Makeup Revolution - trio do konturowania męczyłam w ostatnich tygodniach nieustannie. Nie wiem, co się stało, że na bok poszedł rozświetlacz z Wibo oraz róż z Narsa, ale znalazłam im godne następstwo (co nie oznacza, że z nich totalnie zrezygnowałam!). Rozświetlacz ma bowiem znacznie więcej różowo-srebrnych tonów, które szczerze powiedziawszy, wyglądają KOZACKO na policzku! Mieni się niesamowicie mocno i wszystkie miłośniczki konkretnego błysku, powinny być usatysfakcjonowane równie bardzo, co ja. Róż natomiast jest bardzo zbliżony kolorystycznie do mojego ulubieńca z NARSa i chyba Wam machnę porównanie na blogu! 

Puder sypki SinSkin, to jak na razie jedyny produkt tej marki, jaki mi się spodobał na tyle, żebym chciała się z Wami podzielić moją opinią  na jego temat. Podoba mi się szata graficzna marki, podobają mi się pomysły, ale niestety, w niektórych przypadkach jest kiepsko. Jednak, jeśli już mnie trochę śledzicie, to wiecie, że pudry sypkie lubię najbardziej w swej kategorii. Ten ma niestety dwie wady - ma kolor, więc uważajcie z niektórymi podkładami i korektorami, bo ich kolor może się zmienić. Ma też dramatycznie nielogiczne opakowanie. Wieczko posiada bowiem lusterko, na które wysypujemy puder. W związku z tym jest wiecznie brudne i wygląda nieestetycznie. Opakowanie - jak dla mnie - nadaje się do poprawy, bowiem ktoś tutaj nie przemyślał sprawy. Jednak sam produkt jest super! Drobno zmielony, puszysty, pięknie utrwala makijaż i daje satynowe wykończenie. Jestem na tak! 

Po długich miesiącach zakochania w maskarze od Burberry, Cat Lashes, postanowiłam sięgnąć po coś z niższej półki. Zadowolenie przyniosła mi maskara Catrice, Glam&Doll w zwykłej, standardowej wersji. Ma silikonową szczoteczkę, którą z łatwością można wyczesać rzęsy od nasady aż po same końce. Nie skleja, nie osypuje się, dobrze utrzymuje podkręcenie i jest naprawdę fajna. I tania, bo nie kosztuje kroci, jak jej koleżanka z półki marek selektywnych. 

Powróciłam też do mojej miniatury NARS, Bound. To jeden z tych odcieni, które nazwać mogę śmiało: "my lips but better". Jest niezawodny, przepiękny i sprawia, że moje usta wyglądają fenomenalnie. Nadaje lekki kolor, nawilża je i sprawia, że wyglądają na pełne i błyszczące. Ta miniatura jest już u mnie na totalnym wykończeniu, więc powolutku szykuję się do zakupu pełnowymiarowego produktu. Nude idealny, któremu polecam się przyjrzeć!  


Włosy

byNature Coconut Hair Oil używam tak naprawdę od niedawna. Jego recenzja
 na pewno jeszcze się tutaj pojawi, bo nie ukrywam, że nie jest to produkt pozbawiony wad. Trzeba z nim bowiem być bardzo ostrożnym. Jednak, używany jako olejek do włosów, ale też jako kuracja nawilżająca na noc - spisuje się fenomenalnie. Pięknie pachnie (a to akurat ogromnie lubię) oraz przyjemnie nawilża moje suche końcówki. Ostatnio coraz bardziej przyglądam się pielęgnacji moich włosów, więc powolutku staję się włosomaniaczką. 


Paznokcie


O Semilac, White Lime wspominałam Wam już podczas pisania ostatniego posta, w którym to przedstawiłam ultrałatwe zdobienie paznokci. Kolekcja biznesowa wpadła mi w oko, zupełnie jak Wam. Takie klasyczne kolory są mocno w moim stylu. Lekko cytrynowa biel, to kolor, który szczególnie skradł moje serce. Pięknie wygląda na paznokciach i sprawia wrażenie, że dłonie są niezwykle zadbane. Jest naprawdę wart uwagi. 

Moi ulubieńcy z ostatnich tygodni, to zbitek w większości nowych produktów w mojej kolekcji. Cieszy mnie to, bo przy okazji mogę Wam polecić jakieś nowości. Miałam bowiem wrażenie, że ostatnio kręciłam się wokół tych samych produktów. Nie ma oczywiście w tym nic złego, bo jednak jest to potwierdzenie miłości do tych kosmetyków, jednak wiecie - fajnie by było, jakby na blogu nie wiało nudą, prawda? ;) 

Dajcie mi koniecznie znać w komentarzach, czy któryś z tych produktów znajduje się również w Waszym serduszku. 

Na pewno namówię Was na zakup nowego różu, czyli NARS, Bumpy Ride!

Thursday, August 10, 2017 -



Nie wiem, jak to się stało, że jeszcze Wam go z bliska nie pokazałam. Zdążyłam już obtrąbić pół Internetu i namówić na niego mnóstwo dziewczyn, a post jeszcze się na blogu nie ukazał. Dlatego dzisiaj nadrabiam swoje zaległości, które nie powinny mieć miejsca.


Róż z NARSa w odcieniu Bumpy Ride, to produkt, który dostaniecie w naszej rodzimej Sephorze za cenę 149zł. Zamknięty został oczywiście w klasycznym opakowaniu, z którego marka jest nam już doskonale znana. To gumowe tworzywo działa mi często na nerwy, gdy muszę je czyścić do zdjęć, ale jest jednak przyjemne w dotyku na tyle, że nie wściekam się za specjalnie.



Sam kosmetyk jest moim ideałem na co dzień. To jasny, bardzo dziewczęcy róż, który swoją barwą imituje naturalny rumieniec. Jest jedwabisty w swej konsystencji i nie sprawia żadnych problemów podczas aplikacji. Nie pyli się też przy nabieraniu go na pędzel. Ma w sobie całkiem sporą ilość zatopionych drobinek, które połyskują na policzku tworząc równomierną taflę zdrowego blasku. Zapomnijcie więc o jakichś nieprzyjemnych plamach brokatu - co to, to nie! Ani słowa, a sio... #pdk


Nie umiem z nim przesadzić, choć pewnie, gdybym się postarała, to dałabym radę. Łatwo bowiem go budować, ale równie prosty jest do zdjęcia. Czasami, gdy uznam, że jest go zbyt wiele na buzi, w stosunku do innych kosmetyków - po prostu chwytam za puchaty pędzel i omiatam nim twarz, pozbywając się nadmiaru produktu.

To mój niekwestionowany ulubieniec, po który sięgam niemal codziennie. Nieważne, jak się maluję, czuję że on pasuje do wszystkiego, zawsze. Jest elegancki i bardzo dziewczęcy, a właśnie na takim efekcie zależy mi najbardziej na świecie.

A jak Wam się podoba Bumpy Ride od NARSa?

Już jutro koniec naszej akcji, w której kilka fantastycznych dziewczyn pisze bardzo ciekawe posty! Zajrzyjcie koniecznie do nich na blogi! #wakacyjneBEAUTY

Paulina: www.paulinablog.pl
Małgorzata: www.candykiller.pl
Agnieszka: www.agwerblog.pl
Ilona i Milena: www.blessthemess.pl

Moje ulubione kosmetyki ostatnich tygodni || Chiodo, Blend it, Essence, NARS, Rituals i inni

Monday, May 22, 2017 -

ulubiency-kosmetyczni

O maseczkach COSRX, Holy Moly Snail Mask pisałam Wam przy okazji ostatniego przeglądu pielęgnacyjnego z Azji. Staram się wybierać produkty mądrze i chciałabym dzielić się z Wami informacjami na tematy tych, na które naprawdę warto zwrócić uwagę. A właśnie na to zasługuje ta maseczka. O mucynie śluzu ślimaka pisałam we wpisie, do którego zalinkowałam w nazwie maseczki, ale przypomnę Wam tylko szybko, że to naprawdę superprodukt nawilżający. Na bok odstawcie swoje obrzydzenie (które łapie też i mnie), gdy myślicie o śluzu i ciągnącym się glutku. Mamo, jak to nawilża! Skóra jest gładka i napięta po kilkunastominutowym relaksie z tym produktem, więc liczę, że znajdziecie dla niego miejsce w swojej pielęgnacji. 

Rituals, to marka, którą do tej pory potrafiłam dorwać tylko na strefie bezcłowej na lotniskach. Cudowne produkty do pielęgnacji ciała w końcu są już w naszej Sephorze i bez problemu można je kupić w każdej chwili. Rituals of Sakura, to pianka w żelu pod prysznic /38zł/100ml/, która jest bardzo gęsta i fantastycznie się sprawdza podczas brania szybkiego prysznica. Przy okazji jest wydajna i pięknie pachnie, a zapach ten na długo utrzymuje się na skórze. Polecam serdecznie. Nie mogę też zapomnieć o peelingu Good Luck Scrub /86zł/450ml/, którego składem rządzi energizująca słodka pomarańcza i drzewo cedrowe. Każda miłośniczka cukrowych peelingów do ciała, które mają w sobie mnóstwo dobroczynnych olejków będzie zachwycona. Fenomenalne złuszczenie, nawilżenie przy okazji dobrych jakościowo składników i superzapach. Ja pod prysznicem nie oczekuję niczego więcej. No, może poza pojemnością :) 

ulubiency-kosmetyczni

Jimmy Choo, Flash, to zapach który lata temu udało mi się zgarnąć na mega wyprzedaży w Sephorze. Wracam do niego kilka razy w roku, bo mam na niego ochotę tylko czasami. Ostatecznie, lubię go, ale mamy dość trudny romans. Jest słodki i ciężki, z wyczuwalną nutą truskawki. Doskonale uzupełnia niezdecydowanie pogodowe tegorocznej wiosny, a co za tym idzie, rozchwianie emocjonalne w mojej głowie. Jest trwały i pięknie się na mnie rozwija. Lubimy się, teraz.

Chiodo, Primer bezkwasowy, to produkt który zrewolucjonizował moją przygodę z manicurem hybrydowym. Używam go namiętnie nie tylko na sobie. Odtłuszcza płytkę paznokcia i przedłuża trwałość lakieru hybrydowego. Wystarczy nałożyć go na paznokieć i odczekać około 30 sekund by produkt odparował. Stanowi on bardziej lepką warstwę, do której może przykleić się baza. Superprodukt i naprawdę go Wam polecam, nawet jeśli nie macie problemu z trwałością manicure. 

ulubiency-kosmetyczni

thisworks, Deep Sleep Pillow Spray, to produkt który pokochałam na nowo. Dlaczego? Miałam go już od dawna, skuszona wyjazdem koleżanki do UK, która przywiozła mi go na moje życzenie. Miałam już wtedy małą wersję tego produktu, jednak postanowiłam zaopatrzyć się w większy rozmiar. To nic innego, jak uspokajający, lawendowy spray na poduszkę, który używamy przed snem. Warto uważać z ilością. Dwa-trzy psiknięcia w zupełności wystarczą. Zbyt wiele może odnieść odwrotny skutek od zamierzonego. Pomaga mi zasnąć i mieć przyjemniejszy, bardziej regenerujący sen, więc zdecydowanie polecam tego typu aromaterapię. Z tego co mi wiadomo, marka ma wejść do polskiej Sephory, także wypatrujcie jej uważnie. 

ulubiency-kosmetyczni

Catrice, 24 h made to stay makeup, to podkład, z którym nie sądziłam, że się polubię. Głównie przez fakt, że nie jestem fanką matujących podkładów. Ten jednak robi na mojej buzi cuda i wygląda naprawdę ładnie. Boję się, że przez niego jeszcze kiedyś przejdę na stronę matu! Nie grozi mi to jednak, bo moja sucha cera nie przepada za mocnym matem. Ten tutaj w połączeniu z bazą, o której wspominam poniżej, daje mi idealny efekt. Szkoda, że potrafi oksydować (właściwie nie wiem dlaczego). Robi to niezależnie ode mnie i pielęgnacji, jakiej używam - jakby żył swoim życiem. 

Becca First Light Priming Filter, to nowość, która szturmem zdominowała mój makijaż. Używam jej dosłownie przed każdym pomalowaniem się, nieważne czy jest to makijaż na tak zwaną szpachlę, czyli każdy z możliwych kroków mający na celu wyglądanie nieskazitelnie, czy też makeup no makeup, który preferuję na co dzień. Ma niebieskie zabarwienie, które znika przy rozsmarowywaniu. To zastrzyk nawilżenia dla skóry. Daje cudowny, wypoczęty i rozświetlony efekt. Jest najlepsza! 

ulubiency-kosmetyczni

Sephora Beauty Amplifier, to spray, który służy mi nieustannie do utrwalania mojego makijażu na co dzień. Używam go tak często, że aż zaczyna się to robić nudne. Polecam jednak każdej z Was, która nie chce tracić milionów na setting spray. Ma wygodny atomizer, nie tworzy plam jak Fix+ z MACa i świetnie daje radę. 

Juicy Shaker w kolorze Berry Talk, to produkt, z którym bardzo rzadko się ostatnio rozstawałam, a za każdym razem, gdy przytrafiło mi się go ze sobą nie zabrać z domu, było mi zwyczajnie go brak. To olejek do ust, który ma w sobie delikatny tint. Fajny gadżet do torebki, bo jego wygląd na pewno zwraca uwagę, ale poza tym, jest też przyjemnym, lekkim produktem do ust, którym nie trzeba się przejmować w ciągu dnia. Można go nałożyć bez lusterka, a jak się zje podczas posiłku, to nie robi tego w brzydki sposób. 

ulubiency-kosmetyczni

NARS, Bumpy Ride, to mój róż idealny, od którego mnie aktualnie nie odciągniecie żadną siłą. Wygląda na moich policzkach delikatnie, naturalnie, dziewczęco, a ja się tylko nim zachwycam i zachwycam. Piękny woal koloru, lekka i błyszcząca poświata oraz świetna jakość, a co za tym idzie trwałość. 

Essence My Must Haves z naciskiem na cień w kolorze Cotton Candy, który w każdym z możliwych makijaży, jakie ostatnio wykonywałam na sobie, lądował w wewnętrznym kąciku oka. Jest pastelowy, ale niezwykle błyszczący i pięknie ożywia spojrzenie. No i świetnie się trzyma, nie traci na intensywności w ciągu dnia, a ja jestem szczerze zaskoczona jego jakością! 

ulubiency-kosmetyczni

Cat Lashes od Burberry mówiłam Wam już wielokrotnie i nie wiem... muszę się powtarzać? Same wiecie, jak dobrze wygląda na moich rzęsach. Jak pięknie je podkręca, jak cudownie utrzymuje ten efekt przez cały dzień i otwiera spojrzenie. Jestem nią zachwycona i obawiam się, że nie będę chciała już nigdy żadnej innej maskary. Oczywiście, nadal będę testować mi nieznane, taka praca blogera, ale... chyba znalazłam ulubieńca wszech czasów. 

Marmurowa gąbeczka od Blend it, to nie jest mój must have, bo równie dobrze zakochać się można w jej każdym innym kolorze. Dla mnie nadal BB jest lepszy, nadal przyjemniej mi się go używa, ale nie ukrywam, że jest to najlepsza konkurencja z dostępnych na rynku. Idealnie miękka, świetnie radzi sobie z podkładem, korektorem i innymi kremowymi produktami. Jest miękka i po prostu super. A jej cena, totalnie niższa niż oryginalnego różowego jajka. Jak dla mnie zwycięstwo. 

I to tyle. Uff! Pozdrawiam wszystkich, którzy dotarli do końca ;)
Znacie jakieś kosmetyki, które dzisiaj wymieniłam?
Koniecznie podzielcie się swoimi opiniami w komentarzach!

SEZON NA RÓŻ || Moje ulubione kosmetyki w różowym kolorze

Monday, May 15, 2017 -

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

O różowym kolorze można mówić wiele.Warto zauważyć, że używany w nadmiarze może oszpecić nie tylko naszą twarz, ale też i "duszę". Nie oszukujmy się, nie od dziś blondynki walczą ze stereotypem różowej lali. Dlatego mnóstwo kobiet ucieka przed tym kolorem, jak kot od wody. Ale, czy ten róż jest taki straszny, że powinnyśmy się go bać? 

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

RÓŻOWY POLICZEK 

Od zawsze byłam miłośniczą różu na policzkach. Odrobina tego produktu potrafi zdziałać cuda i nadać cerze blasku. Automatycznie możemy oszukać otoczenie, że jesteśmy wyspane i zdrowe. Dlatego warto mieć w swojej kosmetyczce kolor, który idealnie imituje nasz naturalny rumieniec. Mój jest lekki, pastelowy, nienachalny. No, chyba że się zawstydzę, albo zmarznę. 
Jednym z moich stałych ulubieńców od lat jest róż Le Blush Creme de Chanel w kolorze 64 Inspiration. Aż się sama sobie dziwię, że jeszcze nie doczekał się on osobnej recenzji. Muszę to koniecznie zmienić. To kremowy róż, który znakomicie się blenduje i fantastycznie utrzymuje na policzkach. Dodaje dziewczęcości i niewątpliwie pięknie wygląda na licu. Co więcej, bardzo lubię go też nakładać na usta. Makijaż jest wtedy spójny i nienachalny.

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

Kolejnym ulubieńcem w tej kwestii jest też nowość marki NARS, róż w odcieniu Bumpy Ride. Absolutny fenomen! Nie spodziewałam się, że zakocham się jeszcze kiedyś w różu od tego producenta, bo Orgasm mi zwyczajnie nie podszedł. Kompletnie nie zgrywał się z moją cerą i jakoś tak wyglądał, nijako. Bumpy Ride, to totalne przeciwieństwo. Jedwabista konsystencja pozostawia po sobie woal koloru naturalnego, błyszczącego rumieńca. Cudo!

Warto też przy okazji wspomnieć o różu Tarte Amazonian Clay 12-hour blush w kolorze Tipsy, który kupiłam sobie lata temu podczas pierwszych zakupów w amerykańskiej Sephorze.  Sentyment jest ogromny. Mimo że nabierany palcem wydaje się nie mieć żadnej pigmentacji, podczas aplikacji pędzlem można sobie nim zrobić krzywdę, więc radzę uważać. To jeden z tych kolorów różu, które wpadają w koral i dają bardzo zdrowy, wakacyjny rumieniec.

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

O mojej miłości do Clinique Cheek Pop w kolorze Berry Pop, już kiedyś pisałam. Jednak, powędrował on do szuflady razem z miliardem moich innych różów do policzków i wiecie co? Zapomniałam o nim. Na śmierć! Przy okazji szukania różowych kosmetyków do tego wpisu, trafiłam na niego na nowo i postanowiłam wrzucić do pudełka z aktualnie używanymi produktami. Zasłużył na to! Jego jagodowy odcień, to już zdecydowanie mocniejsza zabawa na policzku, ale warto się na niego czasem skusić, bo nie ukrywam - jest to jeden z tych odcieni różu, który dodaje makijażowi pikanterii i potrafi stanowić cały look.

Ingrid Satin Touch w kolorze 10, to produkt, który trafił do moich zbiorów totalnie przypadkowo i cieszę się, że się u mnie znalazł. Polubiliśmy się od samego początku. Głównie za to, że jest bardzo subtelny. Daje delikatny kolor, ale i bardzo naturalny efekt glow, dzięki czemu policzki wyglądają na nawilżone i błyszczące.

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy
Kolejność od lewej: NARS, Ingrid, Tarte, Chanel, Clinique, Sephora

Jako ostatni przedstawiam Wam żelowy róż marki Sephora, w kolorze 03 Orchid. Jego lekka konsystencja pozwala na łatwą i swobodną aplikację, bez plam. Pozwala się dokładać, więc bez problemu można nim osiągnąć bardzo subtelny, jak i przerysowany efekt. Dobrze współpracuje z podkładami i nie mam mu nic do zarzucenia. Fajny z niego koleżka. 

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

RÓŻOWE USTA 

Nie byłabym sobą, gdybym nie pokazała Wam w tym wpisie moich ukochanych szminek i pomadek. Sephora, Outrageous Plump Effect w kolorze 06, to chyba jedyna pomadka z serii tych "powiększających" usta, która mi odpowiada. Przede wszystkim, nie gryzie mnie, tak jak potrafią to robić na przykład produkty Too Faced. Ma przyjemny aplikator i wygodnie się nadkłada. Smacznie pachnie, mocno błyszczy i dobrze się trzyma. To taki rodzaj gęstego błyszczyka. Polubiłyśmy się. 
Kolejnym produktem do ust jest Sephora Rouge Brilliance 51, czyli jedna z pomadek, na które warto zwrócić uwagę podczas zakupów w Sephorze. Zwłaszcza gdy panuje promocja na markę własną. Jest kremowa, lekko napigmentowana, błyszcząca i przyjemnie sunie po ustach. Warto ją przetestować. 
L'Oreal Color Riche w kolorze 103 Blush in a Rush, nie lubię tylko za zapach. Pomadki L'Oreala mają ten mankament, że pachną, jak szminki mojej babci. W związku z czym źle mi się kojarzą (głównie z kiepską jakością). Na szczęście, jeśli przeżyjecie ten kiepski zapach, dostaniecie w zamian produkt cudo. Pomadka jest niezwykle kremowa i prawdziwie różowa. W sensie, to taki różowy nude, który pasuje zarówno do mocnych makijaży wieczorowych, jak i szybkich porannych makeupów do pracy. 
Tarte Amazonian Butter Lipstick w kolorze Watermelon, to również jeden z pierwszych zakupów z Sephory zza Oceanu. Jest niezwykle kremowa i ma piękne, błyszczące wykończenie. To jedna z tych pomadek, która niby ma kolor, ale jednak nie jest to jednolity pigment. A mimo to, wygląda na ustach prześlicznie. Nawilża tak dobrze, jak niejeden kosmetyk pielęgnacyjny do ust. Idealna na lato. 
Shiseido, Rouge Rouge w kolorze Crime of Passion już kiedyś czytałyście na łamach mojej strony. Kocham ją niezmiennie i nadal uważam za jeden z piękniejszych odcieni zgaszonego różu, który nada się na każdą okazję. 
A do Lancome Juicy Shaker w kolorze Berry Tale wróciłam ostatnio ze zdwojoną siłą. Trafił do mojej torebki i od tej pory go nie opuszczam. To tak naprawdę olejek z kolorem, więc sprawdza się w dni, w których moje usta wołają o pomoc. A jest ich ostatnio zbyt wiele! W każdym razie, nie grzeszy trwałością, ale jego aplikacja to sama przyjemność, więc ostateczna ocena idzie na plus. 
Rzadko sięgam po produkty NYXa, bo zwyczajnie nie jestem nimi jakoś szczególnie zachwycona. Za to NYX Butter Gloss w kolorze Peaches and Cream, to produkt, po który sięgam z przyjemnością, gdy za oknem widać wiosnę lub lato. Lekka formuła może odrobinę się lepi, ale za to ma przyjemny kolor i fajną pigmentację. Jest lekki i wygląda na ustach po prostu dobrze. 
Na sam koniec zostawiłam creme de la creme, czyli Burberry Nude Blush, o której pisałam Wam przy okazji wpisu, jak zmienić makijaż dzienny w wieczorowy. To kremowa pomadka w przyjemnej formie. Nadaje się na każdą okazję i fenomenalnie sprawdza na co dzień. Praktycznie się z nią nie rozstaję, bo jej nawilżająca formułą oraz lekko różowy odcień, to coś czego zawsze szukam w mojej torebce do poprawek w ciągu dnia. Zwróćcie na nią uwagę.

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy
Kolejność od lewej: L'Oreal, Sephora Outrageous, NYX, Tarte, Lancome, Burberry, Shiseido, Sephora

RÓŻOWE OCZY 

Po różowe cienie do powiek sięgam rzadziej, choć nie ukrywam, że czasami mam totalnego świra na punkcie tego koloru na moich oczach. Co prawda, ostatnio w wewnętrznym kąciku namiętnie ląduje cień od Essence w kolorze Cotton Candy, ale lubię go też w pojedynkę, na całej ruchomej powiece. Jest błyszczący i niezwykle trwały, a jego kolor różowej, pastelowej waty cukrowej, to coś, co kradnie moje serce na nowo podczas każdego makijażu. Cudo! 

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

Lubię też sięgać po cienie z paletki Too Faced Sweet Peach w kolorach Just Peachy, Candied Peach oraz Bellini. To jedne z tych nieoczywistych różów, które ożywiają makijaż oka i dodają polotu. Mam dla nich jednak pewnego rodzaju zamiennik, choć nie jest od dokładny jota w jotę. Mam tutaj na myśli cienie z paletki New-Trals vs Neutrals od Makeup Revolution. Dobre jakościowo cienie, które swoim pigmentem zdobyły moje serce. Choć na próżno szukać tutaj można kolorów dostępnych w paletce Too Faced, bez problemu zaspokoją one pragnienie wykonania różowego makijażu oka. 

RÓŻOWY ZAPACH 

Zapach, to coś z czym nie potrafię się rozstać. Nie wyobrażam sobie wyjść z domu bez wcześniejszego użycia perfum. Nie ukrywam, że gdy mi się to zdarza (choć rzadko), czuję się nieswojo. Wiosna kojarzy mi się z kilkoma zapachami, które są nie tylko różowe w buteleczce, ale też wewnątrz. Po prostu, ten kolor można od nich wyczuć nosem (nie, nic nie brałam, że wiem jak pachną kolory :D) 
Zacznę od Miss Dior od Diora, która jest zachwytem i rozczarowaniem w jednym. To jeden z tych zapachów, które niezwykle bardzo mi się podobają, ale równocześnie nie podoba mi się ich słaba trwałość. Mam wersję wody toaletowej i jej nie polecam. Jednakże, mimo że na mojej skórze zapach ten się gubi i nie utrzymuje przez cały dzień, na ubraniach i we włosach jest zupełnie inaczej. Tak, wiem, nie powinnam spryskiwać włosów perfumami, ale i tak to robię. Lubię, gdy moje włosy pięknie pachną. 
Następna w kolejce będzie na pewno Stella by Stella McCartney. To jeden z tych zapachów, który jak żaden inny, potrafi mnie zabrać w piękne miejsca. Nie widzę innego porównania, jak to, że ten zapach to po prostu wiosna zamknięta w butelce. Pachnie dokładnie tak. 
Mon Guerlain od Guerlain, to miniatura w mojej kolekcji, która sądzę że doczeka się pełnego wymiaru produktu. Zapach jest trochę cięższy i zdecydowanie bardziej wieczorowy, ale w sobie coś niespotykanego i bardzo intrygującego.
J'adore Dior w klasycznej wersji, to dla mnie zapach czystości. Bardzo lubię takie perfumy i są one dla mnie odpoczynkiem od tych słodkich, cięższych które noszę na co dzień. Dlatego każdej miłośniczce świeżości, polecam przyjrzeć się tej pozycji na rynku zapachowym. Temat ponadczasowy i zdecydowanie znajdujący wiele miłośniczek. 
Na koniec dwie perełki, czyli Chanel, Mademoiselle oraz Victor&Rolf, Flowerbomb. Oba bardzo słodkie, oba ciężkie i wyjątkowo kobiece. Kocham je tak samo wielką  miłością i lubię używać naprzemienne. Kojarzą mi się z elegancją i zmysłowością.

A tutaj prezentuję Wam makijaż, który powstał przy wykorzystaniu większości produktów, o których dzisiaj mówię. Wpadajcie na MAKEUP MENU. 

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

A Wy? Decydujecie się ostatnio na coraz więcej różu? 

NARS, Charlotte Gainsbourg Collection

Friday, May 12, 2017 -

nars-charlotte-gainsbourg-collection-sephora

Kosmetyki NARS, to mój konik. Nigdy nie ukrywałam przed Wami, że jest w nich coś takiego, co mnie przyciąga. Co prawda, miałam już kiedyś mały epizod z kultowym różem do policzków w odcieniu Orgasm, który mi się zwyczajnie nie spodobał. Jest śliczny, ale tylko w opakowaniu, ponieważ na moim policzku wygląda po prostu średnio. Znalazłam za to inny, przepiękny odcień, którego nie zamienię na żaden inny. Kocham go w takim wydaniu, jak w różowym makijażu, który pokazywałam Wam tutaj.  Zachwycałam się nim już wtedy, gdy pokazywałam Wam wiosenne nowości. 

nars-charlotte-gainsbourg-collection-sephora

Pisałam Wam też kiedyś o pomadkach NARSa w szminkowych nowościach, ale czegoś takiego, jak Lip Tint w kolorze Double Decker się po tej marce nie spodziewałam. NARS kojarzy mi się z mocną pigmentacją i konkretnymi kolorami. W pierwszej chwili sądziłam, że będzie to mocno napigmentowany błyszczyk w czerwonym, truskawkowo-wiśniowym kolorze. Mocno napigmentowany w moich wyobrażeniach blyszczyk, okazał się być lip tintem, który ma prawie galaretkową konsystencję. Na ustach jest wyczuwalny i sprawia wrażenie, jakby był odżywczym balsamem. Ma lekki kolor i delikatnie barwi usta, nie pozostawiając jednak po sobie zbyt mocnego efektu tintu.

nars-charlotte-gainsbourg-collection-sephora

Mówiłam Wam już nie raz o ukochanym różu, wspomniałam też kilkukrotnie, że uwielbiam bronzer w odcieniu Laguna. Polecałam Wam go nawet podczas wpisu o tym, na jakie wysokopółkowe produkty warto się zdecydować. W kolekcji stworzonej przy współpracy Charlotte Gainsbourg, zaskoczeniem okazuje się też być Multiple Tint w kolorze Alice (piękny zbieg okoliczności :)). To multifunkcyjny sztyft o półprzezroczystym wykończeniu, który może być stosowany zarówno jako róż do policzków, jak i pomadka do ust, i który daje się swobodnie stopniować. Jest lekki i nie stanowi problemu podczas aplikacji. Jednak, szczerze przyznam, że zdecydowanie bardziej podoba mi się w roli pomadki, niż różu do policzków. W makijażu jaki przedstawiam Wam w dzisiejszym poście, użyłam go w formie różu.

nars-charlotte-gainsbourg-collection-sephora

nars-charlotte-gainsbourg-collection-sephora

O jednym z eyelinerów pisałam Wam już podczas prezentacji jesiennych nowości w kolaboracji z Sarah Moon. Dałam Wam wtedy wyraźnie do zrozumienia, że wykończenie tego produktu bardzo mi odpowiada. Jakość eyelinerów NARSa została potwierdzona tym razem odcieniem nowego Kohlinera w kolorze Nuit D'Encre. To czarny, węglowy w odcieniu eyeliner z wyraźnym, niebieskim ale wciąż neutralnym dodatkiem koloru. Jest miękki i bardzo łatwo się aplikuje. Pozwala stopniować efekt na oku od lekkiego, rozdymionego po mocniejszy, bardziej intensywny. Jest przy okazji bardzo trwały. Raz nałożony, trzyma się cały dzień. 

nars-charlotte-gainsbourg-collection-sephora

Tak prezentuję zarówno róż do policzków, który - same widzicie, daje bardzo delikatny, subtelny efekt. Można go dokładać, ale uznałam, że w tym makijażu, nie zależy mi na zbyt mocnych policzkach. Na oku możecie zobaczyć nieco mocniej użyty eyeliner. 

Lubicie markę NARS? Jaki jest Wasz ulubiony produkt z ich asortymentu?
Koniecznie dajcie mi znać w komentarzach, co sądzicie o tej kolekcji. 

DO GÓRY