Maybelline SuperStay Matte Ink: Dreamer, Lover, Pioneer, Ruler || Czy warto wydać na nie pieniądze?


Miłośniczki trwałych pomadek do ust zadrżały, gdy w sieci pojawiły się informacje, że superprodukt znajdzie się  w szafach szeroko dostępnej marki makijażowej z drogerii. Do tej pory bowiem faktem było, że trwała pomadka równała się drogiej pomadce. Czy to lip kity od Kylie,  o których już kiedyś Wam pisałam, czy to pomadki Huda Beauty, a nawet Kat von D.

Poczytaj:

Maybelline SuperStay Matte Ink, to nowość na rynku, która powoli wkracza do polskich drogerii. Do tej pory sądziłam, że pojawi się w nich w okolicach maja, ale "donosicie" mi na Instagramie, że widziałyście je już w Drogerii Natura oraz w SuperPharm. Pewnie niebawem wszędzie znajdziecie całą gamę kolorystyczną. Na razie w rzutach pojawiają się wybrane kolory.
Jeśli jeszcze mnie nie śledzicie na Insta, to warto to zmienić!



Pamiętajcie jednak, że niezależnie od tego, ile warta jest pomadka, którą macie zamiar nałożyć na usta, nigdy nie będzie wyglądać dobrze, jeśli ich odpowiednio nie wypielęgnujecie. Zwłaszcza w wersjach szminek matowych, należy odpowiednio zadbać o pozbycie się wszystkich suchych skórek, które ujrzą światło dzienne, jeśli nałożycie na nie taki zastygający produkt. Dlatego pielęgnacja, to podstawa. Tutaj pisałam Wam, jak zadbać o usta, aby były idealne. 

Pomadki SuperStay Matte Ink zostały zamknięte w klasycznym opakowaniu. Zakrętka jest w tym wypadku biała, a reszta opakowania zostaje utrzymana w kolorystyce nawiązującej do tego, czego możecie spodziewać się w środku. Każda z pomadek ma na sobie naklejoną dość mocno trzymającą się nalepkę z nazwą. 


Aplikator, z którym mamy do czynienia jest zaprojektowany wręcz idealnie. Mam tutaj na myśli fakt, że jego ścięta końcówka pozwala na precyzyjne wyrysowanie ust. Możecie śmiało zapomnieć o konturówce, nawet w przypadku czerwieni. Jestem tym faktem niezwykle oczarowana! Jak widzicie na zdjęciu, aplikator ma po środku wycięcie, taki jakby "zbiorniczek" na nadmiar produktu, dzięki czemu uchroni on Was przed katastrofą i nie nałożycie go zbyt wiele na wargi. Cena pomadki w Polsce wynosić będzie około 33zł.


KOLORY
Maybelline SuperStay Matte Ink, 10 dreamer - to jeden z jaśniejszych odcieni w gamie kolorystycznej, którą możecie dostać w tej serii. To pudrowy odcień różu, który ma w sobie odrobinę pomarańczowych tonów. Nie będzie się więc nadawać każdej z Was. Zęby wydają się być przy nim trochę żółtawe.
Maybelline SuperStay Matte Ink,  15 lover - to kolor, który dla niektórych będzie idealnym, dziennym nude. Ma w sobie całkiem sporo tonów fiołkoworóżowych, więc na moim typie urody wypada dość ciemno i powiedziałabym, że w kierunku fioletu. Jest chłodny i mocno przypomina mi pomadkę z Kat von D w odcieniu Lovesick.
Maybelline SuperStay Matte Ink, 20 pioneer - to intensywna, bogata i nieziemska czerwień! Idealny odcień, który będzie pasować dosłownie każdemu. Jest mocna, wyrazista i posiada niebieskie tony, dzięki czemu oczywiście odświeża spojrzenie, rozjaśnia cerę, ale przede wszystkim - wybiela zęby! Niezwykle seksowna, przepiękna. Mój ulubieniec.
Maybelline SuperStay Matte Ink, 80 ruler - to jeden z ciemniejszych odcieni w gamie kolorystycznej. Jest neutralny, ale bardzo jagodowy według mnie. To tak, jakbyście zjadły właśnie kubek jagód leśnych (wymieszanych borówek, malin, poziomek i jagód). Usta zabarwiłyby się Wam na podobny kolor. Trochę w nim fioletu, trochę różu, trochę brudnej, brązowej czerwieni.


A teraz najważniejsze, czyli ich trwałość, formuła oraz zmywanie. Otóż, przede wszystkim, muszę Wam powiedzieć o tym, że jest to pomadka matowa, ale nie jest to mat, do którego przyzwyczaiły nas inne marki kosmetyczne. SuperStay Matte Ink niestety trochę się klei i efekt ten nie znika w ciągu dnia. Wydawać by się mogło, że nie będzie to problem, ale jeśli mam być szczera, to nie jest to najbardziej komfortowa formuła, z jaką miałam do czynienia. Lepi się, czuć ją na ustach w ciągu dnia i nie da się o niej zapomnieć. 

Można jednak zapomnieć o poprawkach! Jest praktycznie nie do zdarcia. Jej wytrzymałość na ustach przebija wszystkie pomadki matowe z jakimi miałam do tej pory do czynienia. Nawet czerwienie pięknie trzymają się na ustach, zarówno po kilkugodzinnym noszeniu, jak i tłustym posiłku, czy długich rozmowach. Zjada się bardzo równomiernie i ładnie. Należy ją jedynie doklepać w środku ust, ale to wydaje się być totalnie normalne. 

Nie jestem jednak zadowolona z tego, co robi z moimi ustami. Nie nazwę tego ani przesuszeniem, ani zniszczeniem. Ona po prostu te usta obciąża. Po zmyciu pomadki wieczorem (przy użyciu płynu dwufazowego i sporej ilości cierpliwości) mam wrażenie, że moje usta są podrażnione, jakbym była chora. Nie obejdzie się więc bez porządnego peelingu po oraz mocnego nawilżenia. Tutaj przyda się coś gęstszego i treściwszego od zwykłej pomadki nawilżającej. 

Czy warto wydać na nie pieniądze? 

Myślę, że tak. Za tę cenę zyskujemy naprawdę fajny produkt do ust. Nie jest on pozbawiony wad, ale niewątpliwie jego trwałość zyska niemało fanek. Dla mnie to produkt, którego nie będę chciała używać codziennie przez to zbytnie obciążenie moich ust, ale myślę, że nie raz postawię na czerwień Pioneer na randkę, czy wieczorne wyjście.


Jednak, gdy już jesteśmy w temacie nowości do ust, to wpadnijcie też przeczytać niedawny post o pomadkach matowych Semilac Matt Lips. 

Dajcie mi koniecznie znać, czy któryś kolor wpadł Wam szczególnie w oko oraz czy planujecie zakupy. A może macie już swój egzemplarz?
Czekam na Wasze komentarze! 

POPRZEDNI
NASTĘPNY

No comments :

Post a Comment

Bardzo dziękuję za każdy komentarz! Cieszę się, że masz ochotę ze mną porozmawiać.
Pamiętaj jednak, że każde treści autopromocyjne, czy obraźliwe, będą przeze mnie sukcesywnie usuwane.

DO GÓRY