Akcja L'Occitane !
Thursday, March 28, 2013
Witam wszystkich.
Nie wiem, jak to się dzieje, ale zawsze, gdy coś sobie zaplanuję, to nieoczekiwanie wszystko wali mi się na głowę. Dodatkowo, żeby podtrzymać tradycję postanowiłam się rozchorować, co robię zawsze, gdy mam wolne od uczelni :)
Ale w poście chciałabym Was poinformować o pewnej akcji promocyjnej prowadzonej aktualnie przez sklep L'Occitane. W najnowszym, kwietniowym numerze Glamour znajduje się kupon, który należy wypełnić i oddać go w sklepie. W zamian otrzymujemy 3 próbki kremów do rąk, każda po 10ml.
W szczecińskiej Kaskadzie niestety nie było już wyboru i musiałam się zadowolić tym, co było dostępne. Ominął mnie wiśniowy krem, ale nie narzekam. W końcu całkowicie za darmo można wypróbować kremy, o których słyszałam dużo dobrego, ale jakoś nigdy ich nie kupiłam.
Cała akcja trwa do 17. kwietnia lub do wyczerpania zapasów. Ja od pani, która odbierała ode mnie kupon dowiedziałam się, że w szczecińskim sklepie została już końcówka próbek. Widać, akcja cieszy się sporą popularnością :)
Mnie ta promocja bardzo zaskoczyła i ucieszyła. Polecam Wam ją serdecznie.
MUST HAVE!
Monday, March 25, 2013
Hej!
Dzisiaj postanowiłam się z Wami podzielić moją ostatnią miłością. Chodzi mi oczywiście o żelowe kredki Avon SuperShock. Nigdy nie zwracałam na nie uwagi w katalogach, ale gdy w jednym z filmików, brytyjskie makijażowe guru, Pixiwoo's wspomniały o tych kredkach, że są niesamowite, postanowiłam je wypróbować.
I tak moim pierwszym nabytkiem była ta w kolorze AquaPop. Od razu się w niej zakochałam. Co prawda kolor różnił się od tego w katalogu, ale kredka i tak bardzo ładnie wygląda po roztarciu. Liczyłam na taki wręcz kobaltowy kolor. Jest on w rzeczywistości ciemniejszy. Mimo to jestem jej ogromną fanką.
Niebieski kolor na powiece podbija niebieską tęczówkę, więc jeśli tak jak ja jesteście posiadaczkami niebieskich oczu, zainwestujcie koniecznie w eyeliner bądź kredkę w tym kolorze. Czasami sama kreska na powiece zrobi nam cały makijaż, dlatego polecam Wam serdecznie taką inwestycję :)
Produkty z Avonu nie są drogie. Ich regularna cena to 23 złote, ale swoją kupiłam w promocji za około 14zł.
Ich wielkim plusem jest żelowa konsystencja. Dzięki temu, że kredka jest naprawdę mięciutka, jesteśmy w stanie namalować taką kreskę, jaką sobie wymarzyłyśmy. Jest bardzo trwała, po roztarciu utrzymuje się na powiece cały dzień nie tracąc na intensywności. Wystarczy jej niewielka ilość, żeby stworzyć to, czego chcemy.
Ma niestety jeden minusik. Okropnie się temperuje, nie da się osiągnąć takiego ostrego efektu, jaki otrzymujemy w nowym produkcie. Dlatego warto sobie czasem radzić skośnym pędzelkiem do eyelinera.
Drugą kredkę kupiłam w porywie chwili. Nie planowałam jej zakupu, ale była na nią kolejna promocja i wydałam na nią około 15zł. Tym razem wybrałam kolor Flash. To taki odcień perłowo-różowy. Mnie bardzo odpowiada. Nie jest nachalny a odrobina w wewnętrznym kąciku oka otwiera i odświeża nam spojrzenie. Konsystencja jest identyczna, jak u jej poprzedniczki. Mam o niej takie samo zdanie. Bardzo ładnie wygląda też na linii wodnej.
Mały swatch
Przeczytałam ostatnio, że jest sposób na to, aby kredka nie łamała się przy temperowaniu. Mianowicie należy ją włożyć na około 20 minut do zamrażarki, a dzięki temu nic złego nie powinno się już stać. Sama to niedługo wypróbuję. Mam nadzieję, że się ta metoda sprawdzi :)
Muszę Wam je ogromnie polecić, inaczej nie zasnę :)
Naprawdę warto je kupić, cena promocyjna jest niższa niż kwota, jaką byśmy wydały w drogerii na inną kredkę. A ich wydajność, kolory i trwałość powinny Was przekonać.
To jeden z produktów z Avonu, w którym zakochałam się od początku i wiem, ze szybko z nich nie zrezygnuję.
Dzisiaj postanowiłam się z Wami podzielić moją ostatnią miłością. Chodzi mi oczywiście o żelowe kredki Avon SuperShock. Nigdy nie zwracałam na nie uwagi w katalogach, ale gdy w jednym z filmików, brytyjskie makijażowe guru, Pixiwoo's wspomniały o tych kredkach, że są niesamowite, postanowiłam je wypróbować.
I tak moim pierwszym nabytkiem była ta w kolorze AquaPop. Od razu się w niej zakochałam. Co prawda kolor różnił się od tego w katalogu, ale kredka i tak bardzo ładnie wygląda po roztarciu. Liczyłam na taki wręcz kobaltowy kolor. Jest on w rzeczywistości ciemniejszy. Mimo to jestem jej ogromną fanką.
Niebieski kolor na powiece podbija niebieską tęczówkę, więc jeśli tak jak ja jesteście posiadaczkami niebieskich oczu, zainwestujcie koniecznie w eyeliner bądź kredkę w tym kolorze. Czasami sama kreska na powiece zrobi nam cały makijaż, dlatego polecam Wam serdecznie taką inwestycję :)
Produkty z Avonu nie są drogie. Ich regularna cena to 23 złote, ale swoją kupiłam w promocji za około 14zł.
Ich wielkim plusem jest żelowa konsystencja. Dzięki temu, że kredka jest naprawdę mięciutka, jesteśmy w stanie namalować taką kreskę, jaką sobie wymarzyłyśmy. Jest bardzo trwała, po roztarciu utrzymuje się na powiece cały dzień nie tracąc na intensywności. Wystarczy jej niewielka ilość, żeby stworzyć to, czego chcemy.
Ma niestety jeden minusik. Okropnie się temperuje, nie da się osiągnąć takiego ostrego efektu, jaki otrzymujemy w nowym produkcie. Dlatego warto sobie czasem radzić skośnym pędzelkiem do eyelinera.
Drugą kredkę kupiłam w porywie chwili. Nie planowałam jej zakupu, ale była na nią kolejna promocja i wydałam na nią około 15zł. Tym razem wybrałam kolor Flash. To taki odcień perłowo-różowy. Mnie bardzo odpowiada. Nie jest nachalny a odrobina w wewnętrznym kąciku oka otwiera i odświeża nam spojrzenie. Konsystencja jest identyczna, jak u jej poprzedniczki. Mam o niej takie samo zdanie. Bardzo ładnie wygląda też na linii wodnej.
Mały swatch
Przeczytałam ostatnio, że jest sposób na to, aby kredka nie łamała się przy temperowaniu. Mianowicie należy ją włożyć na około 20 minut do zamrażarki, a dzięki temu nic złego nie powinno się już stać. Sama to niedługo wypróbuję. Mam nadzieję, że się ta metoda sprawdzi :)
Muszę Wam je ogromnie polecić, inaczej nie zasnę :)
Naprawdę warto je kupić, cena promocyjna jest niższa niż kwota, jaką byśmy wydały w drogerii na inną kredkę. A ich wydajność, kolory i trwałość powinny Was przekonać.
To jeden z produktów z Avonu, w którym zakochałam się od początku i wiem, ze szybko z nich nie zrezygnuję.
Sweet Saturday
Sunday, March 24, 2013
Cześć Kochani!
Dzisiaj zupełnie inny post niż zwykle. No, może nie do końca, bo znajdą się tutaj też jakieś kosmetyki, ale będą to głównie rzeczy, w których posiadanie weszłam w ciągu kilku ostatnich dni.Chciałabym się z Wami podzielić kawałkiem całkiem fajnego momentu w moim życiu. Mianowicie, ja i pewien Pan J. z dumą wkroczyliśmy w piąty rok naszego związku monogamicznego :) Wczoraj świętowaliśmy naszą 4. rocznicę. Nie będę tutaj wdawać się w szczegóły, ale dzień spędziliśmy bardzo sympatycznie. Odwiedziliśmy "Czekoladową" Restaurację Sowy w Szczecinie. A miejsce jest naprawdę bajeczne. Bardzo miła obsługa, fajna, klimatyczna muzyka (zawsze zwracam na to uwagę) i przepyszne jedzenie. Ja zamówiłam sobie naleśnikową lasagne a na deser Creme Brulee i sporą Mochę :) I jedno, i drugie smakowało mi ogromnie. Niestety nie zdążyłam zrobić fotki przysmakom mojego chłopaka, ponieważ było już za późno, wybaczcie :) My oboje już wiemy, że w najbliższym czasie będzie to jedno z naszych ulubionych miejsc do spędzania wspólnego czasu. I każdego ze Szczecina i okolic gorąco zachęcam do sprawdzenia wszystkiego na własnej skórze. Naprawdę warto :)
3. Seboradin, Lotion do włosów z ekstraktem z czarnej rzodkwi. Promocja w Super-Pharm, z 29.99 na ok. 23. Opłacało się ;) Teraz będę się leczyć! Moje włosy ostatnio mnie nie lubią i gdzieś wychodzą... Rozumiem, że to taki okres w roku, gdzie organizmowi należy odrobinę pomóc. Ja postanowiłam zakupić ten lotion leczniczy. Pryskamy trochę na skórę głowy, wmasowujemy i suszymy włosy. Ma całkiem dobry dyfuzor, ale zapach... umarłam. Dawno nie miałam czegoś tak śmierdzącego. Tragedia. Co prawda zapach w większości się ulatnia, ale ja go jednak wyczuwam. No nic, trzeba przeboleć. Zobaczymy, jak sobie poradzi z moim problemem.
4. Gliss Kur, Ultimate Repair, Odżywka dwufazowa w spray'u, ok. 18zł.
Dyfuzor idealny, wydostaje się odpowiednia ilość produktu. Przepięknie pachnie, ja jestem po prostu zakochana w zapachu całej serii. A zapach naprawdę utrzymuje się na włosach. Bardzo fajny produkt, ciekawa jestem jednak, czy będzie wydajny. I czy sprawi, że moje włosy będą wygładzone i lśniące. Parę dni temu byłam u fryzjera, na "totalnej zmianie koloru" i niestety nie obyło się bez dekoloryzacji. Dlatego teraz będę musiała się znów napracować nad tym, żeby przestały być sianem. Mam nadzieję, że ten produkt mi w tym pomoże.
Buziaki i do następnego!
Dzisiaj zupełnie inny post niż zwykle. No, może nie do końca, bo znajdą się tutaj też jakieś kosmetyki, ale będą to głównie rzeczy, w których posiadanie weszłam w ciągu kilku ostatnich dni.Chciałabym się z Wami podzielić kawałkiem całkiem fajnego momentu w moim życiu. Mianowicie, ja i pewien Pan J. z dumą wkroczyliśmy w piąty rok naszego związku monogamicznego :) Wczoraj świętowaliśmy naszą 4. rocznicę. Nie będę tutaj wdawać się w szczegóły, ale dzień spędziliśmy bardzo sympatycznie. Odwiedziliśmy "Czekoladową" Restaurację Sowy w Szczecinie. A miejsce jest naprawdę bajeczne. Bardzo miła obsługa, fajna, klimatyczna muzyka (zawsze zwracam na to uwagę) i przepyszne jedzenie. Ja zamówiłam sobie naleśnikową lasagne a na deser Creme Brulee i sporą Mochę :) I jedno, i drugie smakowało mi ogromnie. Niestety nie zdążyłam zrobić fotki przysmakom mojego chłopaka, ponieważ było już za późno, wybaczcie :) My oboje już wiemy, że w najbliższym czasie będzie to jedno z naszych ulubionych miejsc do spędzania wspólnego czasu. I każdego ze Szczecina i okolic gorąco zachęcam do sprawdzenia wszystkiego na własnej skórze. Naprawdę warto :)
A teraz kilka słów o tym, o czym wspominałam na samym początku :) Małe zakupy jakich się dopuściłam w ostatnich dniach. Na pewno nie powiem Wam, jak się te produkty sprawują :) Mogę jedynie zdradzić kilka słów pierwszego wrażenia .
Zaczynamy!
1. Spiralka z Inglota. Numerek widzicie na zdjęciu. Kosztowała (o ile dobrze pamiętam) 18 zł. No to jest rzecz, którą mogę opisać od razu. Jestem bardzo zadowolona, ponieważ szczoteczka jest dobrze wyprofilowana. Włoski nie drapią za mocno skóry i fajnie wyczesują brwi. Można dzięki niej nie tylko dobrze ułożyć ich kształt, ale również wyczesać nadmiar nałożonego produktu (cokolwiek używacie do brwi). Cena nie najgorsza, bardzo przystępna, a w taki gadżet powinna zaopatrzyć się każda z nas. Zapytacie pewnie "dlaczego?". Otóż dobrze wyregulowane i podkreślone brwi, potrafią zrobić cały makijaż. Twarz nabiera wtedy wyrazu i wyglądamy o wiele lepiej.
2. Cień sypki z Inglota, nr 75. Kosztował 27 złotych. Ogromnie za nim szalałam, zwłaszcza po recenzjach obejrzanych na YouTube. Swatche i moją opinię pokażę Wam przy okazji posta z jego recenzją. Po wejściu do Inglota trochę zwątpiłam. Miałam chyba inny obraz tego cienia w głowie. Zdziwiła mnie konsystencja, którą widzicie na zdjęciu. Nie spodziewałam się tego, ponieważ to mój pierwszy cień sypki. (Chociaż muszę zainwestować w Duraline) Cienia tego możemy używać na sypko i na mokro (w połączeniu z Duraline), ale możemy go również użyć, jako rozświetlacza na szczyty kości policzkowych. Daje on wtedy przepiękny efekt tafli. Na razie jestem zauroczona kolorem, ale zniechęcona tym, że za dużo się nabiera na pędzel.
4. Gliss Kur, Ultimate Repair, Odżywka dwufazowa w spray'u, ok. 18zł.
Dyfuzor idealny, wydostaje się odpowiednia ilość produktu. Przepięknie pachnie, ja jestem po prostu zakochana w zapachu całej serii. A zapach naprawdę utrzymuje się na włosach. Bardzo fajny produkt, ciekawa jestem jednak, czy będzie wydajny. I czy sprawi, że moje włosy będą wygładzone i lśniące. Parę dni temu byłam u fryzjera, na "totalnej zmianie koloru" i niestety nie obyło się bez dekoloryzacji. Dlatego teraz będę musiała się znów napracować nad tym, żeby przestały być sianem. Mam nadzieję, że ten produkt mi w tym pomoże.
Buziaki i do następnego!
Ostrzymy pazurki !
Thursday, March 21, 2013
Hej.
Dzisiaj parę słów o tym, co robię, żeby moje paznokcie wyglądały zdrowo. Staram się o nie bardzo dbać, ale przez częste zmienianie koloru lakierów, muszę liczyć się z tym, ze paznokcie mogą nie wyglądać tak, jak powinny.
Tutaj mała rada, oduczcie się stukania nimi o cokolwiek. Przez to stają się kruche, łamliwe i długo odrastają. Na pewno nie pomaga im również obgryzanie. Jeśli jeszcze kiedykolwiek spotkam na swojej drodze sceptyka mówiącego, że nie da się żyć nie obgryzając paznokci, to padnę ze śmiechu. W dzieciństwie było to moim hobby :) Ale w wieku 12 lat postanowiłam sobie, że "to koniec" i tak już żyję w abstynencji 10 lat ;)
To wcale nie jest nic trudnego, wystarczy przyjąć do świadomości, że nie trzeba tego robić. I potem już z górki.
Najprostszym sposobem, żeby zapuścić paznokcie i widzieć efekty, jest ich regularne malowanie. Wtedy płytka paznokcia jest pokryta barwnym lakierem, my skupiamy się na tym, żeby on ładnie wyglądał i nie wiadomo kiedy mija czas, że trzeba go zmyć. I wtedy okazuje się, że sporo odrosły.
Można je również wspomagać różnymi odżywkami.
Poniżej pokażę Wam te, których używam od dłuższego czasu. Większość z nich jest przeze mnie używana jako base coat (czyli warstwa poprzedzająca kolorowy lakier).
Chyba każdy zna już reklamę telewizyjną tego produktu. Swoją drogą zawsze mnie to bawi, gdy widzę, że jakaś pani smaruje odżywką pomalowane już paznokcie (french, żeby wyglądało to naturalnie). Nie wspomnę o goleniu gładkich nóg ;)
Ale do rzeczy :
Regenerum, regeneracyjne serum do paznokci, ok. 20 zł
Dostępne w każdej aptekach.
Po pierwsze dostaje ode mnie Oskara w kategorii Najlepsza Aplikacja ;) Jak widzicie na zdjęciu, jest wyposażony w pędzelek. Tylko, jeśli już się na niego skusicie, to uważajcie, żeby nie nacisnąć za mocno, bo wyleci za dużo płynu. Dużo za dużo.
Skład to praktycznie same olejki tj. makadamia, z pestek winogron i migdałów. Ja go stosuję głównie na skórki. Tutaj radzi sobie niesamowicie. Położony na płytkę paznokcia bardzo go wzmacnia, ale długo się wchłania. To jego jedyny minus.
9/10
Eveline, Paznokcie twarde i lśniące jak diament, ok. 12zł
Jakiś czas temu kupiłam tę odżywkę właśnie w celu posiadania twardych paznokci. Miałam wtedy problem z łamiącymi się płytkami i myślałam, że mi pomoże. Niestety sprawdził się bardzo średnio. Paznokcie były po nim lśniące i odrobinę je utwardzał, ale każdy lakier lekko utwardzi nam płytkę, więc to nic rewelacyjnego. Uwaga! Zawiera formaldehyd, więc potrafi dać mocno w kość naszym skórkom.
6/10
Ostatnio jest głośno tez o problemach, które występują po odżywkach z Eveline (głównie 8w1). Dziewczyny narzekają na pękające paznokcie i ich ogólnie pogorszony stan, ale ja na tę firmę nie mogę powiedzieć złego słowa. Po prostu zawierają one chemiczne składniki przyspieszające porost paznokci, a to nie każdemu służy. Musicie sprawdzić to na sobie.
Eveline, Sos dla kruchych i łamliwych paznokci, ok. 12zł
To jest mój hit! Zdecydowanie kocham ten produkt, będę polecać każdemu i zawsze do niego wracam. Naprawdę uratował moje paznokcie, które kiedyś były w opłakanym stanie. Nie nadaje się jednak jako base coat, przynajmniej u mnie, ponieważ po kilku godzinach lakier odpryskuje i można go zdjąć jednym płatem z paznokcia. Ale to nic, po prostu warto urządzić sobie kilkudniową kurację, codziennie malując paznokcie tylko tą odżywką.
10/10
Avon, Nail Experts Strong Results, ok. 20zł (często przeceniana)
Swoją pierwszą kupiłam parę lat temu. To moja druga buteleczka. Nie ma ona standardowej konsystencji odżywki, bo nie zastyga na paznokciu, jak lakier. Jest ona bardzo wodnista i nakładamy ją przed malowaniem paznokci, potem czekamy aż wyschnie. Ja jako osoba niezwykle niecierpliwa stwierdzam, ze wchłania się błyskawicznie! Ja lubię ją dodatkowo wmasowywać w płytkę. I naprawdę działa. Mocno regeneruje paznokcie, stają się one błyszczące i twarde, przestają się rozdwajać. Jest bardzo wydajna. Swoją używam kilka razy w miesiącu od około pół roku. Sami widzicie, jak wygląda zużycie. Według mnie bardzo ładnie pachnie (przypomina mi zapach migdałów). A pierwsze efekty widać po około tygodniu codziennego stosowania.
8/10
Więc dziewczynki! Używajmy odżywek.Jest ich sporo na polskim rynku i każda z nas znajdzie coś dla siebie. Gdy wykończę którąś z moich, skuszę się na jedną z Sally Hansen. Nie wyobrażam sobie pielęgnacji paznokci bez jakiejkolwiek odżywki. Jeśli Wasze paznokcie źle reagują na te chemiczne przyspieszacze, zainwestujcie w Regenerum, środek naturalny.
Dzisiaj parę słów o tym, co robię, żeby moje paznokcie wyglądały zdrowo. Staram się o nie bardzo dbać, ale przez częste zmienianie koloru lakierów, muszę liczyć się z tym, ze paznokcie mogą nie wyglądać tak, jak powinny.
Tutaj mała rada, oduczcie się stukania nimi o cokolwiek. Przez to stają się kruche, łamliwe i długo odrastają. Na pewno nie pomaga im również obgryzanie. Jeśli jeszcze kiedykolwiek spotkam na swojej drodze sceptyka mówiącego, że nie da się żyć nie obgryzając paznokci, to padnę ze śmiechu. W dzieciństwie było to moim hobby :) Ale w wieku 12 lat postanowiłam sobie, że "to koniec" i tak już żyję w abstynencji 10 lat ;)
To wcale nie jest nic trudnego, wystarczy przyjąć do świadomości, że nie trzeba tego robić. I potem już z górki.
Najprostszym sposobem, żeby zapuścić paznokcie i widzieć efekty, jest ich regularne malowanie. Wtedy płytka paznokcia jest pokryta barwnym lakierem, my skupiamy się na tym, żeby on ładnie wyglądał i nie wiadomo kiedy mija czas, że trzeba go zmyć. I wtedy okazuje się, że sporo odrosły.
Można je również wspomagać różnymi odżywkami.
Poniżej pokażę Wam te, których używam od dłuższego czasu. Większość z nich jest przeze mnie używana jako base coat (czyli warstwa poprzedzająca kolorowy lakier).
Ale do rzeczy :
Regenerum, regeneracyjne serum do paznokci, ok. 20 zł
Dostępne w każdej aptekach.
Po pierwsze dostaje ode mnie Oskara w kategorii Najlepsza Aplikacja ;) Jak widzicie na zdjęciu, jest wyposażony w pędzelek. Tylko, jeśli już się na niego skusicie, to uważajcie, żeby nie nacisnąć za mocno, bo wyleci za dużo płynu. Dużo za dużo.
Skład to praktycznie same olejki tj. makadamia, z pestek winogron i migdałów. Ja go stosuję głównie na skórki. Tutaj radzi sobie niesamowicie. Położony na płytkę paznokcia bardzo go wzmacnia, ale długo się wchłania. To jego jedyny minus.
9/10
6/10
Ostatnio jest głośno tez o problemach, które występują po odżywkach z Eveline (głównie 8w1). Dziewczyny narzekają na pękające paznokcie i ich ogólnie pogorszony stan, ale ja na tę firmę nie mogę powiedzieć złego słowa. Po prostu zawierają one chemiczne składniki przyspieszające porost paznokci, a to nie każdemu służy. Musicie sprawdzić to na sobie.
Eveline, Sos dla kruchych i łamliwych paznokci, ok. 12zł
To jest mój hit! Zdecydowanie kocham ten produkt, będę polecać każdemu i zawsze do niego wracam. Naprawdę uratował moje paznokcie, które kiedyś były w opłakanym stanie. Nie nadaje się jednak jako base coat, przynajmniej u mnie, ponieważ po kilku godzinach lakier odpryskuje i można go zdjąć jednym płatem z paznokcia. Ale to nic, po prostu warto urządzić sobie kilkudniową kurację, codziennie malując paznokcie tylko tą odżywką.
10/10
Eveline, Natychmiast bielsze i piękniejsze paznokcie, ok. 12zł
Podejrzewam, że każdej z nas trafił się kiedyś lakier, który mimo warstwy bazowej zabarwił nam nieestetycznie płytkę. W takiej sytuacji kupiłam tę odżywkę. Ale ode mnie dostaje duże nie.
Sprawdza się jako base coat pod ciemne lakiery, które mogą nam zabarwić paznokcia, a on temu przeciwdziała, tyle jego pracy. Na pewno nie pomoże nam już, gdy paznokcie są w innym kolorze niż naturalny. Owszem, wyglądają na natychmiast bielsze! Ale to tylko dzięki temu, że odżywka zachowuje się jak mleczny lakier do paznokci. Ja się zawiodłam.
4/10
Avon, Nail Experts Strong Results, ok. 20zł (często przeceniana)
Swoją pierwszą kupiłam parę lat temu. To moja druga buteleczka. Nie ma ona standardowej konsystencji odżywki, bo nie zastyga na paznokciu, jak lakier. Jest ona bardzo wodnista i nakładamy ją przed malowaniem paznokci, potem czekamy aż wyschnie. Ja jako osoba niezwykle niecierpliwa stwierdzam, ze wchłania się błyskawicznie! Ja lubię ją dodatkowo wmasowywać w płytkę. I naprawdę działa. Mocno regeneruje paznokcie, stają się one błyszczące i twarde, przestają się rozdwajać. Jest bardzo wydajna. Swoją używam kilka razy w miesiącu od około pół roku. Sami widzicie, jak wygląda zużycie. Według mnie bardzo ładnie pachnie (przypomina mi zapach migdałów). A pierwsze efekty widać po około tygodniu codziennego stosowania.
8/10
Więc dziewczynki! Używajmy odżywek.Jest ich sporo na polskim rynku i każda z nas znajdzie coś dla siebie. Gdy wykończę którąś z moich, skuszę się na jedną z Sally Hansen. Nie wyobrażam sobie pielęgnacji paznokci bez jakiejkolwiek odżywki. Jeśli Wasze paznokcie źle reagują na te chemiczne przyspieszacze, zainwestujcie w Regenerum, środek naturalny.
Marcowy Glossybox
Wednesday, March 20, 2013
Kochani!
Dotarł do mnie mój długo wyczekiwany i pierwszy Glossybox.
Mam nadzieję, że znakomita większość z Was wie, czym jest owo pudełeczko.
Miesięczna subskrypcja kosztuje 49zł, a my co miesiąc cieszymy się nowymi produktami. Część z nich to miniatury, część produkty pełnowymiarowe. Z reguły pudełeczko jest pudełeczkiem (!), ale tym razem Glossybox postanowił zaskoczyć swoje klientki i zapakował produkty w kosmetyczkę, która może również służyć, jako separator do torebki. Moim zdaniem, to świetny pomysł i na pewno mi się przyda.
Co znalazłam w swoim pudełeczku?
Błyszczyk Jelly Pong Pong (60zł/2,5g)
Pełny produkt.
Błyszczyk w kredce (stylizowany na Chubby Stick od Clinique). Mój przyszedł w kolorze różowym. Skrycie się o to modliłam :) Dla mnie to bardziej nawilżająca pomadka niż błyszczyk. ale ma naprawdę ładny i intensywny kolor. Jestem zadowolona.
Lierac, płyn micelarny (65zł/200ml)
Buteleczka 50ml. Oczywiście jeszcze go nie wypróbowałam, ale myślę, że 50ml wystarczy mi, żeby wyrobić sobie zdanie na jego temat. Jego zadaniem jest również uszczelnianie ścian krwionośnych, nawilżenie i detoksykacja.
Artego, preparat odbudowujący Dream Repair(139,90zł/16 ampułek)
Do testowania dostałyśmy jedną ampułkę. Zawiera ona płynną keratynę w czystej postaci i ma odbudować włosy od środka. Mam nadzieję, że moje włosy nabiorą blasku. Fajnie też, że produkt jest wzbogacony o filtry UV.
Clarena, dermonaprawczy krem z wit.U (84zł/50ml)
Krem ma odbudowywać barierę hydrolipidową i głęboko nawilżyć skórę. Bardzo się cieszę, ponieważ przyda mi się coś, co pomoże mojej skórze po zimowym szaleństwie, gdy się w końcu skończy. Co więcej, produkt nie jest pełnowymiarowy, ale ma aż 30ml a to naprawdę wiele.
Anatomicals,odżywka do mycia ciała (30zł/300ml)
Dostałam odżywkę, chociaż liczyłam na masełko z TBS. Ale pomyślałam "trudno". Powąchałam ją i już jestem zakochana :) Po pierwsze, jest to odżywka do mycia ciała, nie żel, więc teoretycznie powinna działać nawilżająco - zobaczymy. Pięknie pachnie, mocno wyczuwalne są róże i jaśmin. No i spora pojemność, bo aż 150ml.
Oczywiście takie są moje pierwsze wrażenia. Będę testować te produkty i na pewno podzielę się z Wami moim zdaniem. Ogólnie jestem bardzo zadowolona, zwłaszcza, że to moje pierwsze pudełko.Nie jestem w stanie powiedzieć, z czego cieszę się najbardziej. Płatność przez PayPal wcale nie jest skomplikowana, więc polecam i zachęcam wszystkich, którzy tak jak ja zamiast zamówić, twierdzili, że odpuszczą, bo nie wiedzą jak:)
WARTO!
Dotarł do mnie mój długo wyczekiwany i pierwszy Glossybox.
Mam nadzieję, że znakomita większość z Was wie, czym jest owo pudełeczko.
Miesięczna subskrypcja kosztuje 49zł, a my co miesiąc cieszymy się nowymi produktami. Część z nich to miniatury, część produkty pełnowymiarowe. Z reguły pudełeczko jest pudełeczkiem (!), ale tym razem Glossybox postanowił zaskoczyć swoje klientki i zapakował produkty w kosmetyczkę, która może również służyć, jako separator do torebki. Moim zdaniem, to świetny pomysł i na pewno mi się przyda.
Co znalazłam w swoim pudełeczku?
Błyszczyk Jelly Pong Pong (60zł/2,5g)
Pełny produkt.
Błyszczyk w kredce (stylizowany na Chubby Stick od Clinique). Mój przyszedł w kolorze różowym. Skrycie się o to modliłam :) Dla mnie to bardziej nawilżająca pomadka niż błyszczyk. ale ma naprawdę ładny i intensywny kolor. Jestem zadowolona.
Lierac, płyn micelarny (65zł/200ml)
Buteleczka 50ml. Oczywiście jeszcze go nie wypróbowałam, ale myślę, że 50ml wystarczy mi, żeby wyrobić sobie zdanie na jego temat. Jego zadaniem jest również uszczelnianie ścian krwionośnych, nawilżenie i detoksykacja.
Artego, preparat odbudowujący Dream Repair(139,90zł/16 ampułek)
Do testowania dostałyśmy jedną ampułkę. Zawiera ona płynną keratynę w czystej postaci i ma odbudować włosy od środka. Mam nadzieję, że moje włosy nabiorą blasku. Fajnie też, że produkt jest wzbogacony o filtry UV.
Clarena, dermonaprawczy krem z wit.U (84zł/50ml)
Krem ma odbudowywać barierę hydrolipidową i głęboko nawilżyć skórę. Bardzo się cieszę, ponieważ przyda mi się coś, co pomoże mojej skórze po zimowym szaleństwie, gdy się w końcu skończy. Co więcej, produkt nie jest pełnowymiarowy, ale ma aż 30ml a to naprawdę wiele.
Anatomicals,odżywka do mycia ciała (30zł/300ml)
Dostałam odżywkę, chociaż liczyłam na masełko z TBS. Ale pomyślałam "trudno". Powąchałam ją i już jestem zakochana :) Po pierwsze, jest to odżywka do mycia ciała, nie żel, więc teoretycznie powinna działać nawilżająco - zobaczymy. Pięknie pachnie, mocno wyczuwalne są róże i jaśmin. No i spora pojemność, bo aż 150ml.
Oczywiście takie są moje pierwsze wrażenia. Będę testować te produkty i na pewno podzielę się z Wami moim zdaniem. Ogólnie jestem bardzo zadowolona, zwłaszcza, że to moje pierwsze pudełko.Nie jestem w stanie powiedzieć, z czego cieszę się najbardziej. Płatność przez PayPal wcale nie jest skomplikowana, więc polecam i zachęcam wszystkich, którzy tak jak ja zamiast zamówić, twierdzili, że odpuszczą, bo nie wiedzą jak:)
WARTO!
Essie, Need a vacation
Monday, March 18, 2013
Dzisiaj przychodzę do Was z krótkim postem dotyczącym mojego aktualnego koloru paznokci.
Usłyszałam już o nich tyle komplementów (chociaż uważam, że to nic odkrywczego), że postanowiłam podzielić się z Wami moim pomysłem.
Pomalowałam je lakierem Essie nr 19 Need a vacation, który dostaniecie w każdym Super-Pharmie. Niestety cena jest dosyć spora, bo to 35zł za 15ml, ale wydaje mi się, że warto. Lakiery Essie są często przeceniane, a na różnych stronach internetowych są dostępne nawet za połowę ceny.
Ja w swojej skromnej kolekcji mam na razie tylko 4 lakiery tej marki i chociaż nie są dla mnie niezawodne - i tak je bardzo lubię. Wiem, że u wielu dziewczyn utrzymują się naprawdę długo, ale u mnie to niestety maksymalnie 3 dni. Nie jest to dla mnie jednak problem, bo lubię często zmieniać kolor paznokci. Poza tym, gama kolorystyczna, która jest NAPRAWDĘ ogromna sprawia, że można dostać wymarzony kolor. Więc wszystko, co złe zapominam :)
Mimo szybkiego odpryskiwania, lakier ma wiele atutów. Dobrze się rozprowadza, nie tworzy smug, ma wygodny pędzelek i szybko wysycha. Dla niezdar, którym tak jak mi, trzęsą się ręce przy malowaniu paznokci u lewej dłoni - wybawienie. A błysk zostaje z nami na długo - lakier nie matowieje.
(Jedna warstwa tego koloru sprawia, że nasze paznokcie wyglądają przepięknie i zdrowo. Intensywniejszy kolor otrzymamy przy nałożeniu dwóch warstw.)
Palec serdeczny ozdobiłam lakierem z Golden Rose Jolly Jewels w kolorze 108. Jest to produkt, który składa się z różnych, mieniących się drobinek. Ja go uwielbiam. Ale zawsze płaczę przy zmywaniu, ponieważ to mała tragedia. Ale czego się nie robi, prawda? :)
Z racji, że nadchodzi wiosna - z moich obserwacji wynika, że utknęła w korku - zaczynają królować pastele, modne w nadchodzącym sezonie. I dobrze, bo są śliczne i dziewczęce. Mam też kilka innych kombinacji kolorystycznych, którymi postaram się podzielić w najbliższym czasie.
Dajcie znać, co Wy będziecie, bądź już nosicie na paznokciach. Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii i pomysłów na przywołanie wiosny ;)
Usłyszałam już o nich tyle komplementów (chociaż uważam, że to nic odkrywczego), że postanowiłam podzielić się z Wami moim pomysłem.
Pomalowałam je lakierem Essie nr 19 Need a vacation, który dostaniecie w każdym Super-Pharmie. Niestety cena jest dosyć spora, bo to 35zł za 15ml, ale wydaje mi się, że warto. Lakiery Essie są często przeceniane, a na różnych stronach internetowych są dostępne nawet za połowę ceny.
Mimo szybkiego odpryskiwania, lakier ma wiele atutów. Dobrze się rozprowadza, nie tworzy smug, ma wygodny pędzelek i szybko wysycha. Dla niezdar, którym tak jak mi, trzęsą się ręce przy malowaniu paznokci u lewej dłoni - wybawienie. A błysk zostaje z nami na długo - lakier nie matowieje.
(Jedna warstwa tego koloru sprawia, że nasze paznokcie wyglądają przepięknie i zdrowo. Intensywniejszy kolor otrzymamy przy nałożeniu dwóch warstw.)
Palec serdeczny ozdobiłam lakierem z Golden Rose Jolly Jewels w kolorze 108. Jest to produkt, który składa się z różnych, mieniących się drobinek. Ja go uwielbiam. Ale zawsze płaczę przy zmywaniu, ponieważ to mała tragedia. Ale czego się nie robi, prawda? :)
Z racji, że nadchodzi wiosna - z moich obserwacji wynika, że utknęła w korku - zaczynają królować pastele, modne w nadchodzącym sezonie. I dobrze, bo są śliczne i dziewczęce. Mam też kilka innych kombinacji kolorystycznych, którymi postaram się podzielić w najbliższym czasie.
Dajcie znać, co Wy będziecie, bądź już nosicie na paznokciach. Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii i pomysłów na przywołanie wiosny ;)
Scrub, scrub...
Sunday, March 17, 2013
Dzisiaj kilka słów o produktach, na punkcie których mam małego bzika. Uwielbiam peelingi do ciała. Mam ich aktualnie 6 różnych, równocześnie zużywanych. Wiem, to dużo. Ale nie potrafię się powstrzymać.
Te dwa, które widać na fotografii wyżej, pochodzą z The Body Shopu. Zacznę od tego po lewej.
The Body Shop, Chocomania Body Scrub
Dostałam go w prezencie. Podejrzewam, że sama bym go nie kupiła, ponieważ cena skutecznie odstrasza - 65zł za 200ml. Czasami TBS robi promocje na swoje produkty, więc może wtedy bym się skusiła.
Regularnej ceny wart nie jest. Ale mogę go śmiało polecić, jeśli traficie na przecenę.
Pachnie czekoladą, ale nie nastawiajcie się na słodki zapach czekolady mlecznej. To bardziej gorzka czekolada, z dużą zawartością kakao. Nie zmienia to faktu, że zapach jest smakowity :) i zostaje na skórze przez dłuższy czas.
Drobinki peelingujące nie są wielkie, raczej średnie. Dobrze ścierają martwy naskórek, ale nie jest to porządne ścieranie. Cały produkt jest barwiony, tak aby bardziej przypominał czekoladę. Nie pozostawia jednak koloru na skórze, czy ręczniku. Ale wanna, ehhh, trzeba ją potem wyszorować, bo scrub ją bardzo brudzi.
Nie pozostawia na skórze grubej warstwy parafiny. Co to, to nie. Skóra jest po nim nawilżona i otulona lekkim lipidowym filmem. Ale jeśli ktoś tego nie lubi, to bardzo łatwo zmywa się żelem.
Peeling, który w głównej mierze składa się z masła kakaowego i organicznego cukru trzcinowego ma też w sobie - niestety- dodatek soli. Dlatego podrażnia skórę po depilacji, lepiej o tym pamiętać.
Nie jest wydajny, bo drobinki szybko się rozpuszczają na mokrej skórze. Mnie go trochę szkoda, więc staram się używać małą ilość. Ale za tę cenę spodziewałam się większej wydajności.
Choć i tak, zapachem skradł moje serce.
7,5/10
The Body Shop, Pink Grapefruit Body Scrub
Drugi scrub, to pudełeczko, które kupiłam na próbę, więc kosztowało mniej, bo 20zł za 50ml. Standardowo kosztuje tyle samo, co Chocomania.
Warto sprawdzać produkty w ten sposób, ponieważ przy takim opakowaniu możemy sobie wstępnie wyrobić zdanie na temat danego kosmetyku. Ja jestem zakochana i na pewno, jeżeli wykończę oba peelingi, kupię ten grejpfrutowy. Zapach jest niesamowity, nawet długo utrzymuje się na skórze, odświeża i dodaje energii. Idealny by użyć chociaż odrobinę przy porannym prysznicu.
W składzie znajdziemy olej z nasion grejpfruta (wit.C) i miód organiczny Ma inną konsystencje niż poprzedni scrub. Ten jest bardziej żelowy, ale jego drobinki nie rozpuszczają się tak szybko. Nawilża skórę, i pozostawia lekki film.
Ja jestem z niego bardzo zadowolona. Podoba mi się konsystencja, zapach i to, że delikatnie złuszcza martwy naskórek, nie powodując podrażnień. Szkoda tylko, że tak, jak poprzednik nie jest wydajny i sporo kosztuje. Warto więc polować na promocje.
8,5/10
REWOLUCJA
Friday, March 15, 2013
Rzecz, która totalnie odmieniła moją pielęgnację twarzy. I nie zawaham się założyć, że będzie świetna dla każdego. Serio.
Jeśli jeszcze nie próbowałyście, zachęcam do przeczytania kilku słów o muślinowej szmatce Liz Earle.
Co w niej takiego niezwykłego? Przecież to zwykły kawałek materiału. I wygląda jak cieniutka pieluszka tetrowa.
Tak, od teraz możecie zapomnieć o używaniu jakichś dziwnych peelingów do twarzy, o ścieraniu skóry w nierównomierny sposób, o zatkanych porach.
Szmatkę w Polsce możemy nabyć na aukcjach na Allegro.pl. Tam kupiłam swoją. Kosztowała mnie około 15 zł bez dostawy. Produkt jest nowy i sprowadzany z Anglii. Jeśli chodzi o kosmetyki Liz Earle, to są one moim -już dość długim- marzeniem. Niestety ich cena jest dosyć wygórowana, ale jakość idzie w parze.
Na razie jestem szczęśliwą posiadaczką tej oto szmatki.
Jak jej używamy? Kilka razy w tygodniu (Tutaj przestrzegam, jak z każdym peelingiem, można sobie narobić więcej szkody, jeśli będziemy używać jej codziennie.)
Nakładamy żel myjący na twarz i lekko go rozcieramy. Ja używam Vichy Normaderm i sprawdza się tutaj świetnie. Moczymy szmatkę w gorącej wodzie (na tyle gorącej, z jaką jesteśmy jeszcze w stanie wytrzymać), wyciskamy nadmiar i całą powierzchnię nakładamy na twarz. Czekamy kilka sekund i zdejmujemy szmatkę, ponownie ją płuczemy w wodzie i znów nakładamy na chwilę na twarz. Tym razem ściągamy ją przy okazji myjąc twarz. Trzeba uważać w miejscach, w których mamy jakieś zadrapania lub wypryski, aby nie zrobić sobie krzywdy. Możemy nią śmiało zmywać makijaż. Ja omijam okolice oczu i zmywam tam makijaż płynem micelarnym. Wolę nie ryzykować z tak cienką skórą, ale wiem, że są i takie dziewczyny, którym to nie przeszkadza.
Używając jej, pozbędziemy się suchych skórek, zatkanych porów i przede wszystkim - nasza skóra będzie po takim zabiegu bardzo miękka, a każdy później nałożony produkt będzie wchłaniał się bardziej i lepiej działał.
Jedyną rzeczą, którą musimy robić, aby nasza szmatka długo pożyła i nie przyprawiała nas o problemy skórne, to jej regularne pranie. I nic więcej.
Zapomnicie o wszelkich peelingach.
To prawdziwa rewelacja.
Jest tania, skuteczna i wielokrotnego użytku. Znakomicie radzi sobie z głębokim oczyszczeniem twarzy i przygotowuje ją na aplikacje produktu nawilżającego, a ten dopiero wtedy pokazuje na co go stać.
Więc po co wykosztowywać się na drogie produkty peelingujące, skoro można to zrobić taniej i lepiej?
Gorrąco polecam!
10/10
Jeśli jeszcze nie próbowałyście, zachęcam do przeczytania kilku słów o muślinowej szmatce Liz Earle.
Co w niej takiego niezwykłego? Przecież to zwykły kawałek materiału. I wygląda jak cieniutka pieluszka tetrowa.
Tak, od teraz możecie zapomnieć o używaniu jakichś dziwnych peelingów do twarzy, o ścieraniu skóry w nierównomierny sposób, o zatkanych porach.
Szmatkę w Polsce możemy nabyć na aukcjach na Allegro.pl. Tam kupiłam swoją. Kosztowała mnie około 15 zł bez dostawy. Produkt jest nowy i sprowadzany z Anglii. Jeśli chodzi o kosmetyki Liz Earle, to są one moim -już dość długim- marzeniem. Niestety ich cena jest dosyć wygórowana, ale jakość idzie w parze.
Na razie jestem szczęśliwą posiadaczką tej oto szmatki.
Jak jej używamy? Kilka razy w tygodniu (Tutaj przestrzegam, jak z każdym peelingiem, można sobie narobić więcej szkody, jeśli będziemy używać jej codziennie.)
Nakładamy żel myjący na twarz i lekko go rozcieramy. Ja używam Vichy Normaderm i sprawdza się tutaj świetnie. Moczymy szmatkę w gorącej wodzie (na tyle gorącej, z jaką jesteśmy jeszcze w stanie wytrzymać), wyciskamy nadmiar i całą powierzchnię nakładamy na twarz. Czekamy kilka sekund i zdejmujemy szmatkę, ponownie ją płuczemy w wodzie i znów nakładamy na chwilę na twarz. Tym razem ściągamy ją przy okazji myjąc twarz. Trzeba uważać w miejscach, w których mamy jakieś zadrapania lub wypryski, aby nie zrobić sobie krzywdy. Możemy nią śmiało zmywać makijaż. Ja omijam okolice oczu i zmywam tam makijaż płynem micelarnym. Wolę nie ryzykować z tak cienką skórą, ale wiem, że są i takie dziewczyny, którym to nie przeszkadza.
Używając jej, pozbędziemy się suchych skórek, zatkanych porów i przede wszystkim - nasza skóra będzie po takim zabiegu bardzo miękka, a każdy później nałożony produkt będzie wchłaniał się bardziej i lepiej działał.
Jedyną rzeczą, którą musimy robić, aby nasza szmatka długo pożyła i nie przyprawiała nas o problemy skórne, to jej regularne pranie. I nic więcej.
Zapomnicie o wszelkich peelingach.
To prawdziwa rewelacja.
Jest tania, skuteczna i wielokrotnego użytku. Znakomicie radzi sobie z głębokim oczyszczeniem twarzy i przygotowuje ją na aplikacje produktu nawilżającego, a ten dopiero wtedy pokazuje na co go stać.
Więc po co wykosztowywać się na drogie produkty peelingujące, skoro można to zrobić taniej i lepiej?
Gorrąco polecam!
10/10
Pielęgnacja włosów
Wednesday, March 13, 2013
Jednak część z tych produktów może być używana w większości przypadków.
Kilka lat temu ścięłam włosy na krótko i uważam to za jedną z gorzej wspominanych decyzji w moim życiu.
Głównie dlatego, że nie czułam się z tym dobrze. Miałam wrażenie, że wyglądam jak chłopak i modliłam się każdego dnia, aby włosy szybko odrastały. Okres przejściowy jest trudny.Wiąże się to głównie z tym, że wygląda się jak wypłosz i można odwrócić człowieka do góry nogami, i zacząć zamiatać nim podłogę.
Mimo że włosy były naprawdę dobrze ścięte, ja się jakoś nie mogłam do tego przekonać.
Czasami jednak tęsknię i myślę sobie, jak by było fajnie poświęcać im trochę mniej czasu na co dzień.
Bo jak wiadomo, im dłuższe włosy, tym więcej zachodu.
Podejrzewam, że jeszcze kiedyś w porywie chwili poszaleję u fryzjera. Teraz jednak kocham swoje coraz dłuższe włosy i staram się o nie dbać, jak tylko mogę.
Dzisiaj zajmę się przede wszystkim odżywkami (i innymi tego typu specyfikami). Szampony innym razem.
Na wstępie nadmienię, że mam zamiar zacząć olejować włosy organicznym olejkiem arganowym (pewnie wyczaję jakiś w Organique, bądź w Starej Mydlarni) i zakupić kilka kosmetyków do włosów marki John Freida. Jeśli ktoś byłby zainteresowany postem na te tematy, dajcie znać:)
Zacznę może od pierwszej odżywki.
Jest to odżywka w spray'u. Jej nazwa Rene Furterer Okara.
Dostępna głównie w internetowych sklepach oraz w sieci drogerii Douglas.
Typowe opakowanie ma 150ml zawartości. Jak widzicie na zdjęciu, moja jest mniejsza. Ponieważ cena jest powalająca (ok. 80zł/150ml) tłumaczyłam sobie, że jej nie potrzebuję :) Ale jakiś czas temu przypadkowo w Douglasie znalazłam kącik, w którym były wyprzedawane produkty Rene Furterer. Tam też trafiłam na wersję 50ml za 15 zł. Jak się można domyślić,na jednej nie poprzestałam i wzięłam dwie buteleczki. Teraz jestem w trakcie zużywania drugiego opakowania, więc mam już wyrobione zdanie na temat tej odżywki.
Co obiecuje producent:
Lekka odżywka w spray'u bez spłukiwania. Ma ułatwić rozczesywanie i utrwalić kolor włosów farbowanych. Dwa filtry UV,Wit.E i B5, wyciąg Okara - mają odżywiać i odbudowywać strukturę włosów oraz chronić i podkreślać kolor.
Moja opinia:
Ja jestem w niej zakochana. Jeśli się skończy (a jest niesamowicie wydajna, poprzednie opakowanie 50ml starczyło mi na 2 miesiące niemal codziennego używania), to na pewno kupię następne opakowanie. Oczywiście będę szukała wtedy promocyjnej ceny, ale nawet jeśli nie znajdę - uważam, że jest warta tych pieniędzy.
Przepięknie pachnie, jak mieszanka egzotycznych owoców a zapach ten potrafi się utrzymać na włosach naprawdę bardzo długo. Jeśli chodzi o wzmacnianie koloru, to nie jest tutaj jakaś szałowa. Ale za to naprawdę dba o strukturę włosa. Zrobiłam sobie od niej przerwę i gdy zaczęły mi się rozdwajać końcówki, zaczęłam jej znów używać i spisuje się na medal.
Bez SLS, ale niestety zawiera silikony i parabeny (składniki konserwujące, które mogą uczulać. U mnie jednak jest ok).
8,5/10
Odżywka do włosów w spray'u Schwarzkopf Gliss Kur Oil Nutritive
Co obiecuje producent: Odżywka jest przeznaczona do włosów długich z rozdwajającymi się końcówkami. Zawiera kompleks z keratyną, dzięki czemu naprawia uszkodzenia nawet we wnętrzu włosa. A 7 różnych olejków (w tym macadamia i arganowy) pomagają rozczesać włosy.
Cena: około 15zł/200ml
Moja opinia:
Nie jestem z niej ogromnie zachwycona. Pachnie owocowo i chwilowo maskuje rozdwajające się końcówki.Ale nic więcej. Nie odżywia włosów szczególnie (na samym początku składu znajdują się silikony) przez co włosy tylko chwilowo wyglądają na zdrowe.
Naprawdę pomaga w rozczesywaniu włosów. Posiadaczki długich włosów wiedzą, że czasem można się namęczyć. Jest bardzo wydajna i wygodna w aplikacji.
6,5/10
Co obiecuje producent:
Maseczka jest opracowana przez specjalistów, aby włosy były dogłębnie odżywione, nawet w głębokich warstwach. Naturalne składniki i woskowa konsystencja mają chronić i nawilżać włosy. Bez parabenów, SLS i SLES (ale są silikony).
Cena : ok. 17zł/250ml
Moja opinia:
Ta maska to chyba najlepszy produkt polskiej firmy. Zwyczajnie ją uwielbiam. Bardzo ładnie pachnie i naprawdę odbudowuje zniszczone włosy, co jest szczególnie ważne, jeśli ktoś tak jak ja, codziennie traktuje je suszarką. Włosy są błyszczące i nawilżone. Do opakowania dostajemy dodatkowo woreczek, który jest dobry, jeśli chcemy zafundować sobie około 15-minutową kurację. Ja stosuję ją raz w tygodniu.
Jest ogromnie wydajna.
Odejmuję jej jednak jeden punkt za zawartość silikonów i plątanie włosów. Ciężko je po niej rozczesać. Ale warto się przemęczyć.
Opakowanie też jest troszkę niepraktyczne.
9/10
Farouk Biosilk Silk Therapy
Co obiecuje producent:
Odżywka bez spłukiwania.Naturalny jedwab.Rekonstruuje i silnie nawilża włosy. Zapewnia im miękkość i piękny połysk. Włosy są podatne na układanie.
Cena: 6zł/15ml
Moja opinia:
Jedwab ten jest świetny, ale tylko wtedy, jeśli używamy go raz na jakiś czas. Przy stosowaniu na co dzień przez dłuższy okres, wysusza i obciąża włosy.
Jest naprawdę wydajny. Jedna, solidna kropla roztarta w dłoniach starcza na pokrycie całych włosów. Jest bardzo tani i ładnie nabłyszcza włosy. Ale ma sporo parabenów. Nawet ładnie pachnie.
Jeśli ktoś ma grube włosy - produkt sprawi, że będą wyglądały jak z obrazka.
Ale tak jak mówię, należy zachować umiar.
7/10
Serum wygładzająco - regenerujące do końcówek włosów, Joanna, Seria z Apteczki Babuni
Co obiecuje producent:
Serum przeznaczone jest do włosów suchych i zniszczonych. Zawarte w nim naturalne składniki, to mleko i miód. Serum używamy na suche włosy. Dzięki temu produktowi, włosy odzyskują miękkość, blask i łatwiej się rozczesują.
Cena: około 7zł/50g
Moja opinia:
Serum przepięknie pachnie. Jest to zapach słodki, więc nie każdemu musi się podobać. Pachnie tak samo, jak cała seria. Słodki, miodowy zapach z nutą kokosową.
Widocznie poprawia kondycję włosów. Nie obciąża ich i nadaje im blasku. Łatwo się aplikuje, co jest ogromnym plusem - ma lekką konsystencję i nie ma możliwości, żeby skrzywdzić się ulizanymi włosami.
Odżywia końcówki włosów i sprawia, że łatwiej się rozczesują.
Wygodne opakowanie i naprawdę wydajna formuła.
Za tę cenę warto spróbować.
9/10
I mój ostatni wybór:
Dove Repair Therapy, Color Repair Conditioner
Co obiecuje producent:
Zawarta w odżywce technologia "Micro Moisture Serum" ma za zadanie sprawić, że włosy będą zregenerowane na zewnątrz, ale też w wewnętrznych warstwach. Ma dbać o kolor i sprawiać, że utrzyma się znacznie dłużej.
Cena: ok.10zł/200ml
Moja opinia:
Nie jestem z niej zadowolona. Dostałam ją w prezencie i się ucieszyłam, ponieważ często omijam kosmetyki Dove. Ma kremową konsystencję i ładnie pachnie. Niestety jest mało wydajna. Trwałość koloru? Nie, tutaj sobie kompletnie nie radzi. Nie podkreśla go też szczególnie. Delikatnie nawilża włosy i pomaga je rozczesać, ale to wszystko. Zapach się nie utrzymuje. Niestety obciąża włosy i po kilku godzinach wyglądają na przyklapnięte.
4/10
Na koniec kilka rad dotyczących włosów:
1.Ostatnie spłukiwanie włosów wykonujemy chłodną wodą. Dzięki temu łuski włosa się zamkną i utrwali to efekt, jaki daje nam dana odżywka.
2. Szampon ZAWSZE wybieramy do naszego rodzaju skóry a odżywkę do włosów. Rzadko się zdarza, że cała seria danego kosmetyku jest odpowiednia.
3.Odżywki nie nakładamy bezpośrednio na skórę głowy. Wspomaga to przetłuszczanie się włosów. Najlepiej nakładać ją mniej więcej od połowy bądź na 3/4 długości włosa.
4. Jeśli włosy się elektryzują - zainwestuj w drewniany grzebień z szerokimi zębami.Sprawdzaj etykiety szamponów i unikaj tych, które zawierają silikony - to one powodują ich elektryzowanie. Warto zakupić odżywkę, która jest przeznaczona do włosów elektryzujących się.
Bitwa na trzy maskary!
Monday, March 11, 2013
Postanowiłam wprowadzić na blogu posty w rodzaju porównawczych recenzji, z których na końcu zostaje wyłoniony zwycięzca i przegrany.
Dlatego dzisiaj przychodzę z pierwszą taką bitwą.
Na głęboką wodę zostają rzucone tusze do rzęs. I oby się nic nie rozmazało :)
Nie są to wszystkie tusze jakie posiadam. Starałam się jednak dobrać je odpowiednio, jeśli chodzi o półkę cenową.
Wszystkie kosztują mniej więcej tyle samo.
Zaczynamy:
Pierwszym wybrańcem jest maskara Astor Big & Beautiful BOOM! Volume Mascara (moja w wersji wodoodpornej).
Już na pierwszy rzut oka widać, jak ogromną ma szczoteczkę, prawdziwe XXL.
Producent obiecuje wydłużenie i piękne rozdzielenie rzęs. Ponadto maskara jest wzbogacona w naturalne składniki roślinne i kolagen - co ma pielęgnować nasze rzęsy każdego dnia.
Moja opinia:
Kategoryczne nie! Ta maskara chodziła za mną naprawdę długo. Skuszona reklamami i jakąś promocją kupiłam ją. Ma może kilka plusów, ale nie jest to satysfakcjonujące.
Opakowanie schludne, bardzo elegancko wygląda. Niestety szczoteczka nie pozwala współpracować. Za każdym razem, gdy próbuję pomalować nią rzęsy tusz odciska się na powiece. Co denerwuje szczególnie, jeśli lubimy ładny makijaż oka, nad którym wcześniej się napracowałyśmy. Nie sposób pomalować nią rzęsy w kąciku oka, o dolnej powiece nie wspomnę. W kontakcie z rzęsami wypada zadowalająco. Nie spotkałam się jeszcze z tak miękką szczoteczką i tak kremową konsystencją tuszu.
Jest wodoodporna i nie osypuje się w ciągu dnia.
I to prawda, rozdziela, wydłuża rzęsy i delikatnie je podkręca, ale niestety nie jest to efekt BOOM! Przykro mi, ale lepiej w tej kwestii potrafią się spisać o wiele tańsze tusze.
Co mnie w niej zaniepokoiło - uczula. Moje oczy po pomalowaniu rzęs automatycznie zaczynają łzawić.
Może niektórym pasuje, ale u mnie nie sprawdził się w ogóle i żałuję zakupu.
Cena to około 30zł.
3/10
Dlatego dzisiaj przychodzę z pierwszą taką bitwą.
Na głęboką wodę zostają rzucone tusze do rzęs. I oby się nic nie rozmazało :)
Nie są to wszystkie tusze jakie posiadam. Starałam się jednak dobrać je odpowiednio, jeśli chodzi o półkę cenową.
Wszystkie kosztują mniej więcej tyle samo.
Zaczynamy:
Pierwszym wybrańcem jest maskara Astor Big & Beautiful BOOM! Volume Mascara (moja w wersji wodoodpornej).
Już na pierwszy rzut oka widać, jak ogromną ma szczoteczkę, prawdziwe XXL.
Producent obiecuje wydłużenie i piękne rozdzielenie rzęs. Ponadto maskara jest wzbogacona w naturalne składniki roślinne i kolagen - co ma pielęgnować nasze rzęsy każdego dnia.
Moja opinia:
Kategoryczne nie! Ta maskara chodziła za mną naprawdę długo. Skuszona reklamami i jakąś promocją kupiłam ją. Ma może kilka plusów, ale nie jest to satysfakcjonujące.
Opakowanie schludne, bardzo elegancko wygląda. Niestety szczoteczka nie pozwala współpracować. Za każdym razem, gdy próbuję pomalować nią rzęsy tusz odciska się na powiece. Co denerwuje szczególnie, jeśli lubimy ładny makijaż oka, nad którym wcześniej się napracowałyśmy. Nie sposób pomalować nią rzęsy w kąciku oka, o dolnej powiece nie wspomnę. W kontakcie z rzęsami wypada zadowalająco. Nie spotkałam się jeszcze z tak miękką szczoteczką i tak kremową konsystencją tuszu.
Jest wodoodporna i nie osypuje się w ciągu dnia.
I to prawda, rozdziela, wydłuża rzęsy i delikatnie je podkręca, ale niestety nie jest to efekt BOOM! Przykro mi, ale lepiej w tej kwestii potrafią się spisać o wiele tańsze tusze.
Co mnie w niej zaniepokoiło - uczula. Moje oczy po pomalowaniu rzęs automatycznie zaczynają łzawić.
Może niektórym pasuje, ale u mnie nie sprawdził się w ogóle i żałuję zakupu.
Cena to około 30zł.
3/10
Następnym tuszem jest Avon SuperShock Mascara
I tutaj też na pierwszy rzut oka najbardziej zadziwia szczoteczka.
Producent obiecuje, że dzięki syntetycznym, specyficznie ułożonym włoskom wyciągniemy z opakowania odpowiednią ilość tuszu i rozprowadzimy go wystarczająco już przy pierwszej warstwie.
Możemy się również pożegnać z efektem sklejonych rzęs.
Moja opinia:
Pół na pół.
Przez pierwszy miesiąc byłam nim zachwycona. Zachęcona opiniami koleżanek brałam go w ciemno, bo przecież był "niesamowity". No i na początku tak było. Nie mogę powiedzieć złego słowa na szczoteczkę. Pięknie rozdziela rzęsy i nie zdarzają się żadne grudki. Niestety po miesiącu zaczęło się z nim dziać coś niedobrego. Tusz zaczął zamieniać się w wielkiego gluta i nieciekawie się teraz wyciąga. Wysycha i wysycha, nie mam pojęcia dlaczego. Nie mam nawyku wtłaczania kilkakrotnie powietrza do opakowania.
Ale nie stracił swoich właściwości.
Nie pogrubia też spektakularnie. Używam go głównie wtedy, gdy zależy mi na efekcie bardzo naturalnych rzęs - tu sprawdza się znakomicie.
Cena : ok. 36zł (często są na nią promocje w katalogu i można ją dostać nawet za połowę ceny)
6/10
I już ostatnią wybranką jest maskara Maybelline Colossal Volum' Express
Producent kusi nas tutaj 9x większą objętością (nie wiem,nie liczyłam :))
Szczoteczka ma dokładnie rozczesywać rzęsy, nie pozostawiać grudek i oprócz pogrubienia, ma jeszcze podkręcać.
Moja opinia:
Bardzo go lubię. Żałuję jedynie, że nie kupiłam wersji wodoodpornej, bo za takimi przepadam.
Aplikacja to czysta przyjemność, nie ma możliwości, żeby zrobić sobie krzywdę dzięki dobrze wyprofilowanej szczoteczce. Co ważne, nie kruszy się i jest bardzo trwały.
Nie pogrubia tak bardzo, jak zapewnia nas o tym producent, ale efekt jest przyzwoity.
Lubię go używać prawie codziennie. Dobrze się spisuje nawet przy "większych okazjach" i doklejaniu rzęs na pasku (głównie połówki Ardell nr 318 - polecam!)
Łatwo się zmywa. I ma bardzo fajne opakowanie.
Cena to około 25 zł. Ja go kupiłam w Superpharm, gdzie był dorzucany do zakupów (zapłaciłam 10zł).
8,5/10
Na sam koniec, małe porównanie szczoteczek:
Już chyba każdy wie, która z nich zdecydowanie wygrywa.
Z ręką na sercu mogę polecić Maybelline.
Ale tusz Astor osobiście uważam za kosmetyczny bubel.
Wiem też, że nie każdy musi się zgadzać z moją opinią. Dlatego zachęcam Was do testowania - nie ma innego wyjścia, jeśli chcemy znaleźć tusz, który nas naprawdę zauroczy.
Ja ciągle szukam maskary idealnej.
I życzę Wam powodzenia w szukaniu swojego ulubieńca.
Subscribe to:
Posts
(
Atom
)