'2018 was a year of realizing stuff.'
Powiedziałabym to chcąc zacytować klasyka - Kylie Jenner, ale temat dziś przeze mnie poruszany będzie zdecydowanie lżejszy, niż zajście w ciążę i urodzenie małej Stormie. Dzisiaj pogadamy sobie o moich ulubionych kosmetykach 2018. Zaczniemy od kolorówki, bo ją lubię najbardziej, chociaż nie ukrywam, że w tym roku odkryłam parę pielęgnacyjnych perełek, o których chętnie Wam wspomnę. To w następnym poście. Dzisiaj o makijażu.
TWARZ
W kategorii najlepszego podkładu 2018 wybieram zdecydowanie
Deborah Milano Extra Mat Perfection i mój matowy wybawiciel. Nie zliczę ile buteleczek zużyłam (chyba ze cztery), a mam ze trzy w zapasie, więc... to musi być po prostu ulubieniec. Wiem jednak, że coś zaczyna mi się w głowie znów przestawiać i nieśmiało spoglądam w kierunku jakiegoś rozświetlającego (i niematującego) podkładu, więc chyba 2019 poświęcę na poszukiwania ideału w tym kontekście. Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie na tym podkładzie mogłam najbardziej polegać. Jest ultratrwały, ultralekki, pięknie wygląda przez cały dzień i nie mam mu NIC do zarzucenia
Niezmiennie kochałam go też w połączeniu z najlepszą bazą, jaką miałam do tej pory - Fenty Beauty, Pro Filt'r Instant Retouch Primer. Sprawdza się u mnie fenomenalnie, głównie dlatego, że stanowi dodatkowy krok pielęgnacyjny - to ideał dla takich wysuszeńców, jak ja. Mimo posiadania cery mieszanej mam skłonności do odwodnienia, więc nie istnieje dla mnie określenie "za dużo nawilżenia". Jeśli jeszcze jej nie próbowałyście - gorąco zachęcam. Korektor, to dla mnie odkrycie 2018 - wszystko dzięki
aGwer. Podarowała mi go po powrocie z wakacji w Liverpoolu. Byłam szczerze zaskoczona, że jest tak dobry! Collection, Lasting Perfection Concealer, to już staroć i znają go wszystkie YouTube'owe dinozaury. Mnie było dane odkryć go w tym roku i powiem szczerze - jest miłość.
O tym pudrze właściwie Wam nigdy nie wspominałam, chociaż nie mam zielonego pojęcia dlaczego. Kosmetyki Marc Jacobs, to dla mnie często hit or miss, jednak tym razem udało mi się trafić na naprawdę fajny produkt. Wkurza mnie jednak jego siateczka i fakt, że przez to uwypuklone zabezpieczenie na dole wieczka, nie można swobodnie wysypać sobie na nie pudru. Wolę klasyczne opakowania. Nie mam jednak zastrzeżeń w kontekście samego produktu. Fajnie spisywał mi się w ciągu roku, nadawał się do bakingu i pod oczy. Fajnie wyrównywał cerę, nadając lekkiego efektu blur.
Kolorytu dodawałam sobie przy pomocy ukochanej paletki
Filmstar Bronze & Glow od Charlotte Tilbury. To cudeńko oczarowało mnie na dobre i na co dzień używam jej niemal nieustannie. Wciąż jeszcze nie dobiłam dna (i oby stało się to jak najpóźniej), a wysoki pigment tych produktów pozwalał na sprawny makijaż, przy użyciu małej ilości kosmetyku. Kocham! Kocham za ten glow, za piękną naturalność, za luksus i za to, że poprawia mi samoocenę.
Brak u mnie w tym roku różu, bo mimo że lubię wciąż
NARS Bumpy Ride, o którym pisałam już chyba tryliard razy, to jakoś w 2018 roku odeszłam odrobinę od stosowania tego kosmetyku. Bardziej skupiłam się na bronzerze oraz rozświetlaczu, które zapewniały mi wystarczający look. I choć bardzo chciałam ograniczyć się do jednego rozświetlaczowego wyboru - nie umiem. Na podium, zaraz obok paletki CT znajduje się też rozświetlacz NABLA w kolorze Wave. Głęboko wierzę, że
kolekcja DENUDE trafi na stałe do sprzedaży, a przynajmniej rozświetlacze. To prasowany metal, rozświetlacz najmocniejszy na rynku i naprawdę, nie ma drugiego takiego. PO PROSTU NIE MA. Jeszcze nigdy nie widziałam nic mocniejszego i nie wiem, czy da się ten blask przebić.
USTA
Zdecydownie
pomadka Semilac w kolorze Indian Roses, którą sobie po prostu ukochałam i miałam w zwyczaju nosić naprawdę, naprawdę często. To przepiękny odcień cielistego beżo-różu, który ładnie podkreśla moją urodę i nie ukrywam, że marka zaskoczyła mnie niezwykle pozytywnie tymi właśnie pomadkami. Ich formuła jest naprawdę super! Porównałabym ją do najlepszych, wysokopółkowych matowych pomadek, które są dostępne na rynku.
W międzyczasie na polski rynek zawitały też
kosmetyki Fenty Beauty, a ja mimo moich wcześniejszych obaw, zakochałam się na dobre w błyszczyku Gloss Bomb w kolorze Fenty Glow. Kocham go za jego niesamowitą formułę, intensywny blask i przepiękny efekt miliona drobinek na ustach. Bogactwo masła shea sprawia, że usta są przy okazji pielęgnowane, więc nie można od niego chcieć nic więcej.
OCZY I BRWI
Paletka
NABLA, Poison Garden zawładnęła moim sercem, choć jak w prawdziwej miłości, nie obyło się bez wad. Co prawda, ma ona ich według mnie niewiele, a więcej możecie o tym poczytać
tutaj, jednak chciałabym wyraźnie powiedzieć, że gdy sięgałam po "jakąś" paletkę do makijażu, z reguły była to właśnie ta paletka. Pierwsza przychodziła mi do głowy i zawsze mogłam stworzyć nią coś super. Zarówno lekki makijaż na co dzień oraz taki mocniejszy, na ciekawsze wieczory.
Miałam wrażenie, że mój makijaż w tym roku zdominowały kosmetyki NABLA, ale okazuje się, że tylko dwa produkty trafiły na koniec roku do ulubieńców, czyli nie jest ze mną jeszcze aż tak źle. Uff! Bo już myślałam, że muszę się gdzieś zarejestrować, jako wyznawczyni kultu...
Znów nie potrafię żyć bez maskary
Burberry, Cat Lashes. Gdyby nie fakt, że mam miniaturę, a przy okazji otwartych kilka innych, które testuję (oraz parę innych w kolejności), wróciłabym się do Sephory, żeby koniecznie uzupełnić sobie zbiory. Kocham ją za to podkręcenie rzęs oraz fakt, że potrafi je tak utrzymać przez cały dzień. Kocham też za nieosypującą się formułę i długą trwałość. I za superszczoteczkę, która zrobi cudo z każdych, nawet najbardziej lichych rzęs!
Na brwi stosowałam mój ukochany, "szybki" duet. Kredkę Precisely My Brow od Benefit oraz żel Gimmie Brow. Oba kosmetyki mam w kolorze 03, który jest idealny dla mnie w tym momencie. Nie za brązowy i nie za jasny. W dni, w które nie chciało mi się malować i "robiłam" tylko brwi oraz rzęsy, sięgałam po sam żel. Ma lekki kolor, całkiem dobrą trwałość i moc utrzymania włosków na miejscu. Nie potrzebowałam niczego więcej. Gdy jednak chciało mi się malować trochę mocniej, zawsze używałam do tego duetu. Kredka jest napigmentowana i przyjemnie sunie po skórze. Daje się stopniować i rzeczywiście precyzyjnie maluje. W zespole z Gimmie Brow - naturalnie wyglądające brwi, to pikuś! Polubiliśmy się na dobre ;)
I to tyle. Chciałoby się powiedzieć, że aż tyle, ale jeszcze pielęgnacja przed nami, także wolę nie przesadzać już dzisiaj ;) Starałam się wybrać tylko te kosmetyki, które rzeczywiście stuprocentowo używałam najczęściej, chociaż ulubieńców mam znacznie więcej, ale przecież nie wysypię Wam tutaj teraz połowy mojego Alexa do wpisu. Bo by było nienormalnie (jakby już nie było ;) )
Dajcie znać, jacy są Wasi ulubieńcy zeszłego roku i czy może coś nam się zdublowało ;) Jestem tego bardzo ciekawa!
No comments :
Post a Comment
Bardzo dziękuję za każdy komentarz! Cieszę się, że masz ochotę ze mną porozmawiać.
Pamiętaj jednak, że każde treści autopromocyjne, czy obraźliwe, będą przeze mnie sukcesywnie usuwane.